W duszpasterstwie, jak w życiu, ważniejsze od mądrych słów są dobre relacje.
Napisała do mnie jakiś czas temu Magda, znajoma ze studiów.
„Andrzeju! Oto w tym roku szkolnym mam ostatnia okazję, żeby przygotować się uczciwie do I Komunii mojego najmłodszego dziecka. Od lat marzę o tym, żeby spotykać się w małej grupie z innymi rodzicami nad Pismem świętym., katechizmem i rytuałami. (...) Z każdym dzieckiem rośnie we mnie przekonanie, że to pierwszym prawem i obowiązkiem rodziców jest przygotować dziecko do I Komunii, a Kościół, zgodnie z zasadą pomocniczości, powinien POMÓC. Natomiast zamiast pomagać, rutynowo rodziców WYRĘCZA. Efekt tego jest – no, widać po frekwencji w kościołach (...). Obecne lata są latami ostatnich szans, aby CHWYCIĆ i przyciągnąć rodziców czyli CAŁE rodziny do Kościoła. Ale to trzeba spotkań formacyjnych dla rodziców i koncentracji na nich całego programu, a nie na dzieciach. To ostatnia szansa dla wielu z tych rodziców dla doświadczenia wspólnotowości Kościoła. Żeby autentycznie mogli zacząć żyć wiarą, a nie jedynie uprawiać religijność (...)”.
Ciekawe. Nie jest to oczywiście autorski pomysł mojej znajomej. Gdzieniegdzie w Polsce już takie próby się podejmuje. I przyznaję, bardzo mi się takie inicjatywy podobają. Z kilku powodów.
Po pierwsze zgadzam się z często zresztą powtarzaną przy różnych okazjach tezą, że to rodzice powinni być pierwszymi nauczycielami swoich dzieci. Pierwszymi nie tylko w sensie chronologii, ale raczej w „hierarchii ważności”. Faktycznie, przez katechezę, a już zwłaszcza katechezę w szkole, zwolniliśmy rodziców z tej odpowiedzialności. Zabraliśmy im dzieci wierząc, że sami damy radę wychować je w wierze. Tymczasem jeśli wysiłki katechetów rozmijają się z działaniami rodziców.. No cóż... Wychowania w wierze przez rodziców po prostu nie da się zastąpić.
Po drugie zdaję sobie sprawę, że tragicznie brakuje nam katechezy dorosłych (nie mylić z katechezą dla emerytów). Pomijając już nawet kwestię tego, jaką wiedzę religijna ma młody człowiek kończący szkołę średnią trzeba pamiętać, że rozwój człowieka nie kończy się w wieku 19-20 lat. Nie jest dobrze, jeśli edukację w tak ważnej dziedzinie kończy w czasie, w którym ledwie zaczął wychodzić z wieku buntu. Nie ma jednak co się łudzić, że dorośli przez całe życie będą chodzić na „lekcje religii”. Zwyczajnie najczęściej nie mają na to sił i czasu. Ale pierwsza komunia dziecka, podobnie jak wcześniej jego chrzest czy później bierzmowanie, to świetna okazja, by odnowić ich spojrzenie na sprawy wiary. Szkoda taką okazję marnować i ograniczać się do spotkań czysto technicznych.
Po trzecie... Jestem zwolennikiem pracy nad wiarą w małych grupach. Małych, to jest liczących do 15 osób. Nie. to nie mój wymysł, to psychologia ;). Taka grupa to świetne środowisko dla wzrastania w wierze. Zupełnie inaczej się w nich pracuje, inaczej układają się relacje, inaczej kształtuje się aktywność. I można poczuć się jej częścią, nie anonimowym członkiem tłumu. Wtedy i przychodząc do pełnego kościoła na niedzielną Eucharystię człowiek inaczej się w nim czuje.
Dużo pracy? No jasne. Księży na pewno do tego za mało, pewnie zresztą katechetów też. Warto zaangażować w to co bardziej dojrzałych w wierze parafian. Bo takiego oddziaływania jakie daje mała grupa nie da się zastąpić masówką. Nie zadziała. No, jasne pewnie nie wszędzie i nie od razu da się takie zmiany wprowadzić. Ale próbować na pewno warto.
PS. Dla zainteresowanych tematem dwa linki:
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Nad sprawami duchowymi nie mamy pełnej kontroli i należy być ostrożnym.
Synodalność to sposób bycia i działania, promujący udział wszystkich we wspólnej misji edukacyjnej.
Droga naprzód zawsze jest szansą, w złych i dobrych czasach.
Symbole tego spotkania – krzyż i ikona Maryi – zostaną przekazane koreańskiej młodzieży.
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.