Wejście do naszego kościoła dla wielu obojętnych już chrześcijan oznacza poznanie Kościoła.
Pierwsza komunia, wiejski kościółek, różnobarwny, podekscytowany tłum. W kruchcie mijamy chłopaka – nonszalancka postawa, choć ciut niepewności w oczach. Spojrzenie oczywiście typowe: „Nic sobie nie robię z tego, że wszyscy się tu na mnie gapicie”. Wszystko w nim jest wyzwaniem: zielone kosmyki w zawadiacko zaczesanych włosach, odświętna (?) koszulka, mnóstwo rzemyków na rękach. Jakiś kuzyn albo młody wujek. Zapewne z tych, co dawno już nie byli w kościele. Ale przecież przyjechał tutaj, jest.
Ciekawe, jakie wrażenie zrobi na nim ta pierwszokomunijna feeria kolorów i dźwięków. Kościół otwarty: przyjdźcie, posłuchajcie, czym jest dla nas to Ciało, ta Krew.
Myślę czasem, że pierwsze komunie, podobnie jak i inne rodzinne uroczystości: rocznice ślubu dziadków, urodziny, śluby i pogrzeby stają się dzisiaj okazją do pokazania chrześcijaństwa, zaprezentowania się (nie znajduję dobrego słowa) światu. Okazją do ewangelizacji. Na ile jest to okazja wykorzystana?
Nie jest to tylko kwestia dobrego kazania (temat rzeka), ale i zachowania wszystkich nas, wierzących. Przychodzą przecież do kościoła ludzie, których nie ma mszach niedzielnych, na spotkaniach wspólnot, a czasem nawet na pasterce. Mimochodem ocenimy ich strój, sposób zachowania. Czasami wiemy, co mają za uszami: ci w separacji, tamten świeżo po bierzmowaniu, a już… Czy potraktujemy ich jak intruzów, którzy nie wiedzą, kiedy wstać, kiedy usiąść?
Wszystko tutaj jest jakimś elementem całości, coś o nas mówi. I podziękowanie dla „czcigodnego księdza proboszcza”, i wierszyk, jak to kochani rodzice klękali od najmłodszych lat (?) razem ze mną do modlitwy, i to, ile czasu trwa chwila skupienia po komunii, a ile wykonana przez dzieci część artystyczna… Nie chodzi o to, by krytykować zaangażowanie i dobre chęci – czasem trzeba jednak spojrzenia z dystansu, namysłu nad tym, co najważniejsze. Być może nie widok dzieci odwracających się równiutko jak podczas najlepszej musztry powinien zostać wszystkim w pamięci – a coś zupełnie innego?
Zwykło się powtarzać, że dzisiaj ludzie do kościoła sami nie przyjdą, że trzeba do nich wychodzić i tak dalej. Jest w tym pewnie sporo racji. Rzecz w tym, że są takie – wcale nierzadkie – momenty, kiedy oni przychodzą: i do naszych kościołów, i do katolickich księgarń, i do innych miejsc, które są jednoznacznie identyfikowane z chrześcijaństwem. Czy jednak wejście do naszego kościoła będzie oznaczać dla nich poznanie Kościoła? Nie jakiegoś przymilającego się, nie skrzyżowania festynu z tajemnicą, nie Kościoła „magicznych świąt”, ale tego Kościoła, w którym jest obecne to, co dla nas najdroższe i święte.
Tylko czy to widać? Czy to właśnie światu pokazujemy?
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Nad sprawami duchowymi nie mamy pełnej kontroli i należy być ostrożnym.
Synodalność to sposób bycia i działania, promujący udział wszystkich we wspólnej misji edukacyjnej.
Droga naprzód zawsze jest szansą, w złych i dobrych czasach.
Symbole tego spotkania – krzyż i ikona Maryi – zostaną przekazane koreańskiej młodzieży.
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.