– O misjach myśleliśmy już od dłuższego czasu i było nam obojętne, dokąd się udamy. Ważne, żeby pomóc – mówi Sebastian Kania.
Z powołaniem misyjnym jest jak z każdym innym. – Bóg nas do czegoś zaprasza, a skoro jest takie pragnienie w sercu, to trzeba za nim podążać. Skoro możemy komuś pomóc, sprawić, że świat będzie lepszy, należy z tego korzystać. To dla nas wielka radość. Możemy podzielić się tym, co mamy, naszą wiedzą, doświadczeniem, sprawić, że ktoś będzie lepiej widział – uważa Sebastian. Dlatego razem z żoną Martą udał się do Kenii, by badać tamtejszych mieszkańców i rozdawać im okulary.
Afryka ma czas...
O akcji „Podaruj mi trochę światła” dowiedzieli się od ojców franciszkanów podczas pielgrzymki do Częstochowy i postanowili działać. Wyjazd poprzedzony był wielką zbiórką okularów w Olsztynie i okolicach, a także w Trójmieście. W akcję włączyło się wiele szkół, przedszkoli i zakładów pracy. Udało się zebrać ok. 3 tys. par okularów korekcyjnych i przeciwsłonecznych. Marta i Sebastian tworzyli razem z innymi wolontariuszami grupę, która miała diagnozować wady wzroku wśród dzieci i dorosłych w rejonach, gdzie dostęp do lekarza specjalisty jest utrudniony lub wręcz niemożliwy, a potem rozdawać okulary. – Jednak okazało się, że kontener z tysiącami par okularów i sprzętem okulistycznym, który wypłynął w kwietniu, nie jest gotowy do odbioru. Statek dopłynął co prawda do Tanzanii (po sąsiedzku z Kenią), ale cały czas stoi w porcie, a nasz kontener razem z nim. W Afryce jest zupełnie inaczej niż u nas, Afryka ma czas, więc nasz kontener sobie czeka, aż ktoś go wreszcie wydobędzie, ocli i wtedy będzie można z tych wszystkich darów skorzystać – tłumaczy Sebastian. Wyjazd był już dawno ustalony, przygotowania poczynione, więc misjonarze nie mogli tak długo czekać. – Mogliśmy mieć podwójne bagaże, każda walizka po 23 kg, i to, co nam zostało, zapakowaliśmy do nich. Na portalu społecznościowym zrobiłam też szybką zbiórkę, w życiu nie miałam tak chwytliwego posta i zebraliśmy naprawdę dużo rzeczy w bardzo krótkim czasie. Przy każdej takiej akcji jest duży odzew, ludzie naprawdę chcą pomagać, ale problem jest po tamtej stronie – urzędnicy chcieli od nas 750 dolarów cła za nasze walizki. Skończyło się na dużo mniejszej kwocie, ale jednak oni mają tam takie podejście, że skoro chcemy pomagać, to dobrze by było, żebyśmy jeszcze za to zapłacili – opowiada Marta.
Widzieć i... wyglądać
Przez dwa tygodnie pobytu w Kenii udało się przebadać ok. 1500 osób w różnych miejscach: franciszkańskich parafiach, domach dziecka, domach samotnej matki. – Większość tych osób otrzymała okulary, a ci, dla których nie starczyło, zostali przebadani, mają zapisane na kartce, jaką mają wadę wzroku i jaką moc okularów potrzebują, więc kiedy już uda się wydobyć kontener z portu, otrzymają swoją parę – mówi Sebastian. – Akcja „Podaruj mi trochę światła” jest znakomita, bo pacjenci otrzymują konkretną pomoc na miejscu, dostają coś, co od razu poprawia ich sytuację, a nie jakieś tam obiecanki. Badanie, okulary – i od razu lepiej widzą. Były takie momenty, że uśmiech i wdzięczność ludzi, którzy zaczęli widzieć lepiej, łapał za serce, ale trzeba przyznać, że większość z nich to trochę introwertycy, bo przy nas dużo emocji nie pokazywali. Ale potem księża nam opowiadali, że przybiegali do nich z ogromną radością, chwalili się okularami, tak że chyba tylko przy nas starali się hamować – opowiada Marta.
Dodaje, że niezależnie od kontynentu czy różnic kulturowych są pewne sprawy, które łączą ludzi. – Kobiety są wszędzie takie same – wielką uwagę przywiazują do wyglądu okularów – mówi z uśmiechem Marta. – Kiedy na początku miałam 20 czy więcej par, to przychodziły, przymierzały, a może te, a może tamte, a tamte mają taki kolor, a tu jest taka oprawka, to też warto przymierzyć... wszystkie jesteśmy takie same – chcemy nie tylko dobrze widzieć, ale jeszcze dobrze przy tym wyglądać. Ale trzeba przyznać, że moda u nas jest inna: my wybieramy obecnie duże oprawki, a w Afryce jak najmniejsze, żeby jak najmniej zwracały na siebie uwagę – podkreśla wolontariuszka.
Dadzą sobie radę
W Kenii Marta i Sebastian spędzili dwa tygodnie, widzieli sporo. – W wioskach generalnie bieda – ludzie żyją tak, jak to czasem widzimy na filmach: w lepiankach, garażach-blaszakach, w środku nawet palą ogniska. Oczywiście nie wszyscy, ale taki jest generalny obraz. Nairobi to z kolei z jednej strony wspaniała stolica, taka jak miasta europejskie, a z drugiej strony slumsy, gdzie 700 tys. osób mieszka w domach zbudowanych z kartonów, folii, plandek... tam się nie wchodzi, bo to bilet w jedną stronę – opowiada Sebastian. – Ale mimo tej całej biedy to nie są smutni ludzie. Im jest dobrze, czas sobie spokojnie płynie, nikt nigdzie nie goni, siedzą sobie na ławeczkach, nie narzekają. I mają piękne Msze św., trwające po półtorej godziny, i nikt się na nich nie nudzi, na modlitwę przychodzą ze swoimi bębenkami, grzechotkami, klaszczą, śpiewają, tańczą... Zresztą nie tylko podczas Mszy św. Oni tam mają taki sposób życia, że przy każdej okazji to robią – wspomina Marta.
Szkoły w Kenii są płatne, podobnie służba zdrowia. Bez wsparcia z zewnątrz wielu ludzi nie ma szansy nie tylko na wizytę u lekarza czy zakup lekarstw, ale nawet na edukację, a bez tej – jak wszędzie – marne szanse na wyrwanie się z biedy. – Jest wiele inicjatyw, dzięki którym możemy im pomóc, np. adopcja na odległość, w ramach której bierzemy pod opiekę jedno konkretne dziecko i wysyłamy co miesiąc kilkadziesiąt złotych. Dla nas to niewiele, a dla nich ogromna szansa, perspektywa na lepsze życie. Rozmawiałam też z jedną siostrą i jest pomysł, żeby zebrać tutaj, w Polsce, suknie ślubne i wysłać do Afryki, gdzie będzie można założyć taki salon, i albo te suknie sprzedać, albo je wypożyczać, przez co będą na siebie zarabiać. My, Polacy, lubimy pomagać, choć nie zawsze jesteśmy w stanie dać pieniądze. A suknie ślubne zazwyczaj wiszą gdzieś na wieszakach – jej wartości już nigdy nie odzyskamy, a tam nie tylko może mieć drugie życie, ale jeszcze naprawdę pomóc innym – opowiada o nowym pomyśle Marta.
Dodaje jednak, że to chyba my bardziej potrzebujemy Afryki niż ona nas. – Wolontariusze są ważni, potrzebne są konkretne pomysły na pomoc, ale tak naprawdę ludzie z Afryki z naszą pomocą czy bez niej i tak sobie poradzą w życiu. Afryka nie zginie, a to chyba my bardziej potrzebujemy ich, żeby odnaleźć siebie – zaznacza Marta.•
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Nad sprawami duchowymi nie mamy pełnej kontroli i należy być ostrożnym.
Synodalność to sposób bycia i działania, promujący udział wszystkich we wspólnej misji edukacyjnej.
Droga naprzód zawsze jest szansą, w złych i dobrych czasach.
Symbole tego spotkania – krzyż i ikona Maryi – zostaną przekazane koreańskiej młodzieży.
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.