Nie szła mu nauka, wyleciał nawet ze szkoły, a później został cenionym nauczycielem. Chciał zreformować swój zakon, ale bracia okrzyknęli go wichrzycielem, a nawet wsadzili do więzienia. Polski błogosławiony nie pasuje do łzawych, cukierkowych żywotów świętych.
Wybierając na godło marianów gołębia z gałązką oliwną w dziobie – symbol nadziei i wiary – wierzył, że Bóg wyprowadzi zakon z wszelkich trudności, tak jak kiedyś uratował Noego z potopu. Ta nadzieja i wiara w Bożą opatrzność marianom w ciągu trzystu lat bardzo się przydała. Bo zanim zgromadzenie rozrosło się do ponad 500 zakonników, rozszerzyło na siedemnaście krajów na wszystkich kontynentach, pierwszy marianin długo pozostawał sam. Nie było chętnych do nowego zgromadzenia, które za cel obrało sobie kult Niepokalanego Poczęcia Matki Bożej i pomoc duszom czyśćcowym. Władze diecezji miały wątpliwości co do statusu nowego zgromadzenia, aprobata Stolicy Apostolskiej też nie nadchodziła.
Do pustelni zapukali pierwsi kandydaci. Zawiązała się wspólnota: niewielka, ale zdyscyplinowana i podporządkowana zakonnej regule. Także Krajewski, po nieudanych próbach zbudowania własnego instytutu, po latach procesów z o. Papczyńskim o ziemię, nieoczekiwanie nawrócił się, powrócił i przyjął śluby zakonne. Przybywało zakonników. W 1677 r. o. Stanisław z kilkoma braćmi przeprowadził się do nowego domu zakonnego w Nowej Jerozolimie, dzisiejszej Górze Kalwarii. Marianie otrzymali tam kościół Wieczerzy Pańskiej, zabudowania gospodarcze i spore ziemie, w większości bagniste.
Nowa Jerozolima
Dzisiejszy zadbany kościółek, wypielęgnowane kalwaryjskie dróżki w Wieczerniku zupełnie nie przypominają tych, jakimi chodzili pierwsi marianie. Sami kopali stawy i osuszali bagna. Nie podobało się to sąsiadom, którzy procesowali się z braćmi o ziemie, ubliżali im, a nawet ich pobili. Ojciec Papczyński nie przejmował się tymi kłopotami. Wychodził do ludzi z Ewangelią, wspierał ubogich, zachęcił mieszkańców sąsiedniej wsi Jasieniec do budowy własnego kościoła i dał na niego pierwszy datek.
– Kiedy przerwano budowę domu starców, a wybudowana część popadała w ruinę, o. Stanisław sam wziął się do roboty i wraz z innymi braćmi dokończył dom – opowiada o. Jan Kosmowski, kustosz grobu ojca założyciela. Ze Stolicy Apostolskiej wciąż nie nadchodziło poparcie dla zgromadzenia. W 1678 r. biskup poznański, któremu podlegała Nowa Jerozolima, uznał je na prawach diecezjalnych. W następnym roku Jan III Sobieski powiększył dobra marianów w Puszczy Korabiewskiej. – Jedną z pamiątek po tej znajomości jest granitowy głaz w miejscu, gdzie kiedyś stała lipa, pod którą Jan III Sobieski lubił siadać i rozmawiać z o. Stanisławem – mówi o. Wacław Makoś MIC z puszczy, zwanej dziś Mariańską. – Król miał tu zaplecze modlitewne. Gdy ruszał pod Wiedeń, o. Papczyński zarządził w parafiach krucjatę modlitewną w intencji zwycięstwa. Król przywiózł mu w prezencie czaprak, czyli kapę przykrywającą całego konia.
Powrót z kwitkiem
Tymczasem nowy biskup poznański Jan Witwicki posłuchał oskarżycieli i chciał rozwiązać zgromadzenie. Ojca Papczyńskiego naszły wątpliwości i znów rozważał możliwość powrotu do pijarów. Jedynym ratunkiem dla zgromadzenia mogło być poparcie z Watykanu. By je uzyskać, 60-letni zakonnik wybrał się do Rzymu „pieszo i o żebraczym chlebie”. Znów wpadł w tarapaty. Gdy po miesiącach wędrówki dotarł do Włoch, okazało się, że zmarł papież Aleksander VIII. Konklawe przedłużało się, a podupadający na zdrowiu marianin musiał wracać do kraju. Nowy papież Innocenty XII wprawdzie zajął się sprawą zgromadzenia, jednak po miesiącach załatwiania formalności z Rzymu przyszła odpowiedź, że zakonowi wystarczy aprobata ordynariusza. Kilka lat później do papieża pojechał inny marianin, o. Joachim Kozłowski, który dwukrotnie bez skutku składał petycje o aprobatę nowego dzieła. Dopiero przyjęcie reguł istniejącego już zakonu serafickiego – najbardziej zbliżonych do mariańskich – otworzyło drogę do papieskiej aprobaty. Zakon uzyskał ją po 29 latach starań. Dokumenty z Rzymu zastały o. Papczyńskiego bardzo schorowanego.
Testament
Pod koniec życia złożył na ręce nuncjusza apostolskiego uroczyste śluby zakonne. 10 kwietnia 1701 r. w swym testamencie napisał: „Zostawiam obraz mej osoby ciekawym do oglądania, obraz zaś życia Pana mojego, Jezusa Chrystusa, [zakonnikom] do naśladowania”. Co roku 17 września – w rocznicę jego śmierci – przy grobowcu w kalwaryjskim kościółku zbierają się marianie i czciciele tego „Bożego uparciucha”. – Determinacja w zakładaniu zgromadzenia była niezwykła – opowiada o. Wojciech Skóra MIC, postulator generalny. – Nawet przeciwności, których życie ojcu Stanisławowi nie szczędziło, widział w Bożej perspektywie. Był niezwykle wrażliwy na potrzeby bliźnich. Pierwsza jego biografia, spisana cztery lata po śmierci, nosiła tytuł „Ojciec ubogich”. Angażował się w sprawy społeczne. Ocenzurowano nawet jego książkę – zakazano mu krytyki rządzących i liberum veto. Pisał, że wszyscy powołani są do świętości. I to powołanie wypełnił.
Przerażający ogień
Był mistykiem. Miał częste wizje czyśćca. Były tak przerażające, że w regule nowego zgromadzenia zaznaczono konieczność modlitwy za dusze. Kiedyś w czasie posiłku „wpadł w ekstazę i pozostawał nieruchomy z oczyma wzniesionymi”. Zapadła cisza jak makiem zasiał. Po chwili o. Stanisław wstał z miejsca i wyszedł, wołając jedynie: „Bracia, módlcie się za zmarłych!”. Sam na trzy dni zamknął się w celi.
Odtąd marianie w Licheniu, Warszawie czy na dalekiej Łotwie zaciskają dłonie na różańcach. Szturmują niebo. Pamiętają, że ich zakon rodził się w ogromnych bólach. Doskonale wiedzą też, kogo prosić o pomoc w przeciwnościach.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).