publikacja 14.08.2025 12:06
Czy Pan Jezus też łowił ryby?
Sobota, godzina dziewiąta. Dzwonek do drzwi. Kolejna ekipa przyjechała sprzątać i ubierać kościół. Jedni zmywają posadzkę, drudzy układają kwiaty, inni grabią liście na otaczającym świątynię trawniku. W międzyczasie rozmowy, żarty, ale i poważne pytania. Z reguły związane z jakimś szczegółem, detalem, życiem Kościoła. Choćby, niedawno, o fali nawróceń we Francji. Czy nasze wnuki – myślą głośno – też kiedyś się przebudzą? Jeśli dziś nie chcą powiedzieć przed Bogiem „tak” na całe życie, będą chrzciły swoje dzieci? Opowiadam historię spotkanego przed laty w Taize Andrzeja: w wieku dwudziestu trzech lat przeżyłem wszystko, co człowiek może przeżyć i zmierzyłem się z pustką…
Zbliżają się dożynki. Pełna mobilizacja lokalnej społeczności. W każdym sołectwie pojawiają się tak zwani „witacze”. Czyli wykonane ze słomy, kwiatów, owoców sadów i ogrodów, dekoracje, mające zachęcić licznie odwiedzających naszą okolicę turystów, do wzięcia udziału w świętowaniu, będącym zwieńczeniem rolniczego trudu. Są pomysły, chęci. Jest zaangażowanie. Wałki słomy w ciągu kilkunastu minut stają się kapliczką, gospodarstwem, ciągnikiem, pasącą się na polu krową. Gdzieś w kącie pojawia się nieznana młodemu pokoleniu balia z tarką. Co to jest? Starodawna pralka – śmieje się matka. Napędzana rękami twojej prababki. Koszula co prawda nie pachniała proszkiem do prania. Za to miała zapach świeżego powietrza. A to obok? Kierzynka. Tu wlewano śmietanę, poruszano rytmicznie ubijakiem i po paru minutach wyciągano z niej masło. Takiego dziś w sklepie nie znajdziesz…
Prace na witaczem dobiegły końca. Na horyzoncie pojawił się samochód, wiozący lokalnych polityków. Patrzą, kiwają głowami, chwalą, na koniec robią zdjęcia, na których są głównymi bohaterami. Jakby to oni organizowali, zachęcali, godzinami pracowali. Obserwując z boku zastanawiam się, czy Pan Jezus też łowił ryby, czy też zadowalał się wydawaniem poleceń apostołom. Wbrew pozorom dość ważne z punktu widzenia budowania wspólnoty czy lokalnej społeczności. Budowania przez wydawanie dyrektyw, ustanawianie praw, kontrolowanie, ewentualnie nagradzanie, czy budowania przez uczestnictwo.
Jestem w stanie wyobrazić sobie – choć dla wielu będzie to teza wręcz obrazoburcza – Mistrza wiosłującego i ciągnącego sieci. Przecież mówiąc do pierwszych uczniów: chodźcie, a zobaczycie, nie zapraszał ich do swojego domu by Mu ugotowali, sprzątali, nałowili ryb, naprawili dach. Uczestnictwo zakłada zaangażowanie wszystkich. Każdego według jego daru i miary.
W wakacje na Mszy świętej jest dużo wczasowiczów. Kiedyś, podczas ogłoszeń, zapytałem ilu z nich należy do ruchów odnowy w Kościele. Okazało się, że niemal wszyscy goście zaangażowani są w małe wspólnoty: Domowy Kościół, Neokatechumenat, Odnowa w Duchu Świętym, grupy modlitewne. Im nie trzeba tłumaczyć na czym polega uczestnictwo w życiu Kościoła.
Mówimy: małe jest piękne, choć ciągle marzymy o stutysięcznych tłumach, milionach obserwujących i lajkujących. Mówimy: małe jest piękne, ale nie potrafimy oprzeć się pokusie sterowania, kontrolowania, sprawdzania, wydawania dyrektyw, tworzenia odgórnych systemów, działania na wzór wielkich korporacji. Jakbyśmy nie dowierzali, że małe wspólnoty są dojrzałe, odpowiedzialne, zaangażowane, mają lepsze rozeznanie, potrafią dzielić się obowiązkami, znajdować ludzi mających pomysły, robić dużo niewielkimi środkami. A tym, co piękno małego może zniszczyć, ograniczyć zaangażowanie, jest właśnie myślenie kategoriami korporacji. Także w Kościele…
Małe jest piękne