Kazimierz przytula wnukaRodziny te nadal się przyjaźnią, choć pan Kazimierz Parfieńczyk zmarł w lipcu zeszłego roku. Dzięki sercu Artura spędził ze swoimi bliskimi dodatkowe dziesięć lat. Choć serce do samego końca dzielnie biło, nie wytrzymały inne organy.
- Zostawił mnie i trzech synów. I wnuka, który teraz ma roczek. Upamiętniliśmy na zdjęciu, jak Kazik trzyma go na rękach - mówi pani Alicja. - Kazik był bardzo mądry. Cieszył się każdym dniem. Nawet kiedy pod koniec życia zaczął mi z każdym dniem gasnąć.
Grażyna przyjechała na Podlasie na pogrzeb Kazimierza Parfieńczyka. - Wie pan, Kazik był dla mnie drugim bratem. Do tego stopnia, że kiedy miał problemy zdrowotne, ja tutaj, na drugim końcu Polski, jakoś to wyczuwałam. Nie umiałam wtedy spać, niepokoiłam się. Kiedy zmarł, to... Tak, jakbym jeszcze raz przeszła przez śmierć mojego brata Artura - mówi. Jej łzy kapią na blat stolika, przy którym siedzimy.
Lekarze mają zakaz kontaktowania ze sobą rodziny dawcy z biorcą. Grażyna po śmierci Kazimierza przez krótką chwilę myślała, że ten zakaz może jednak jest słuszny. Gdyby nie znała człowieka, który dostał serce jej brata, to może teraz tak by nie cierpiała?
Kto tam chodzi po schodach?Parfieńczykowie zaprzyjaźnili się nie tylko z całą rodziną Artura, ale też... z samym Arturem. - Kiedy mąż leżał w Zabrzu i dochodził do siebie po udanym przeszczepie, słyszałam w pustym domu odgłosy kroków na schodach - wspomina Alicja Parfieńczyk. - Tak sobie pomyślałam, że to znak obecności tego chłopaka, który dał swoje serce mężowi.
Pan Kazimierz zwierzał się żonie, że bardzo chce mieć poczucie, że to jest jego serce, że chce się z nim zjednać. Tak się też stało. Dużo jednak modlił się za Artura. - Zawsze, kiedy się modlimy za zmarłych z naszej rodziny, modlimy się też za Artura. Dajemy za niego na Msze - mówi pani Alicja.
Ostatnia taka Msza odbyła się w Suchowoli 2 listopada zeszłego roku. Została odprawiona jednocześnie za dwóch zmarłych mężczyzn: Kazika Parfieńczyka i Artura Chraścinę.
- Każdy człowiek powinien być gotowy na oddanie organów po śmierci. Nawet kiedy chodzi o najbliższych, męża i dzieci - mówi Grażyna. Jej mąż Jan i ona już przed dziesięcioma laty zakomunikowali Piotrkowi, starszemu z ich dzieci, że gdyby coś im się stało, to powinien oddać ich narządy potrzebującym.
- Boli mnie śmierć braci - zamyśla się Grażyna. - Ale z drugiej strony... Są takie ludowe opowieści, że po osobę, która umiera, wychodzą zmarli z całej jego rodziny. Tak sobie myślę, że po Kazika wyszedł też Artur. I myślę, że to spotkanie ich obu ogromnie ucieszyło - mówi.
Więcej na następnej stronie