Dwóch facetów, jedno serce
Mózg 19-letniego Artura Chraściny obumierał. Grażyna podniosła słuchawkę telefonu. - Halo! Czy to klinika w Zabrzu? Mój brat zostanie dawcą. Przyjeżdżajcie - wykrztusiła. Artur pochodził z Brennej. W cieszyńskiej zawodówce uczył się fachu masarza-wędliniarza. Zginął tragicznie. W tym samym czasie w zabrzańskiej klinice o życie walczył niejaki Kazimierz Parfieńczyk z Suchowoli na Podlasiu. Kardiochirurdzy włożyli w jego klatkę piersiową serce Artura. W tej chwili życie tych dwóch mężczyzn splotło się ze sobą nierozłącznie.
Jak on wstanie na sąd?Z Grażyną Koniecką, siostrą Artura, umówiliśmy się na kawę w katowickim McDonaldzie. Grażyna jest w Katowicach nauczycielką. - Trudno mi było zdecydować o oddaniu narządów Artura. A jeszcze trudniej było potem - wspomina.
Ludzie zaczęli bowiem plotkować, że Grażyna sprzedała organy swojego brata. „A jak Pan Bóg chłopaka wezwie na sąd, to jak on wstanie? Gdzie on będzie swojego serca szukał?” - dopytywał ktoś. Nawet starszemu panu Józefowi Chraścinie, ojcu Artura, było z początku trochę ciężko pogodzić się z tym, że ciało syna już nie jest kompletne.
Na szczęście w Brennej pracował mądry proboszcz. Cierpliwie wytłumaczył, że w niebie dostaniemy całkiem nowe ciała. I że po śmierci to ziemskie ciało już nam się do niczego nie przyda. - To było dziesięć lat temu. Wtedy ludzie mieli o wiele większe opory przed przeszczepami niż dzisiaj - wspomina Grażyna.
Jaki pan? To mój syn!Po przeszczepie 45-letni Kazimierz Parfieńczyk wrócił do Suchowoli. Rzucił się w wir pracy jako agent ubezpieczeniowy. Zaczął też szukać rodziny dawcy swojego nowego serca. I choć to bardzo trudne, udało mu się. Napisał do Grażyny list z podziękowaniem, a potem spotkał się z nią osobiście. - Później zawieźliśmy Kazika do mojego ojca. Trochę się bałam ich spotkania. Nie wiedziałam, jak na siebie zareagują - wspomina. To, co zobaczyła, wprawiło ją w zdumienie.
Kiedy zajechali pod rodzinny dom w Brennej, lało. Ojciec wyszedł mimo to na zewnątrz. „Tato, to jest ten pan” - powiedziała nieśmiało Grażyna. „Jaki pan? To jest mój syn” - odpowiedział pan Józef i wziął Kazimierza Parfieńczyka w ramiona. A potem przyłożył ucho do piersi Kazimierza i słuchał, jak bije serce jego syna.
Alicja Parfieńczyk, żona Kazimierza, mówi o rodzinie Artura z ogromnym szacunkiem. - Ja ich wszystkich bardzo pokochałam. To jest też moja rodzina. Ojciec Józef traktował mojego Kazika jak syna. Nawet mówił na niego: „Artur”. A ja jestem dla niego synową - mówi. Te dwie rodziny tak się zżyły, że spędzały ze sobą wakacje. Grażyna, jej mąż i dzieci przyjeżdżali do Suchowoli nawet na dwa tygodnie.
Więcej na następnej stronie