„Dziękuj Bogu po stokroć dziennie, że jesteś córką Kościoła” – pisał o. Pio do duchowej córki. Sam wyznawał, że głos Boga słyszy w głosie przełożonego. Posłuszeństwo Kościołowi bywało trudne, ale trwał w nim i uczył go innych.
Władze kościelne miały sporo kłopotów z o. Pio. Tak to bywa ze świętymi, ale dodajmy: oby Kościół miał takich kłopotów jak najwięcej! Święci są wyzwaniem dla kościelnej stabilizacji, która bywa maską dla letniości czy wręcz obojętności w wierze. Nie powinniśmy się jednak dziwić ostrożności Kościoła hierarchicznego w uznawaniu za autentyczne, czyli pochodzące od Boga, darów nadzwyczajnych. A tych stygmatykowi z Pietrelciny nie brakowało.
Ojciec Pio żył ze świadomością „kłopotu”, który sprawiał swoją osobą, zwłaszcza stygmatami. Zawsze starał się tonować niezdrowy klimat sensacji wokół siebie. Wiedza o niepokojach, które wywoływał w Kościele, przysparzała mu dodatkowych cierpień. Nie stałby się OJCEM dla tak wielu w Kościele, gdyby sam nie był najpierw posłusznym SYNEM Kościoła.
Gorzkie posłuszeństwo
Jak każdy zakonnik ślubował posłuszeństwo. W jego przypadku wierność temu ślubowi była poddawana wyjątkowo ciężkim próbom. „Posłuszeństwo jest dla mnie wszystkim” – zwierzał się. I dodawał szczerze: „Nie doświadczam jednak żadnej pociechy, gdy podporządkowuję się wymogom posłuszeństwa”. Posłuszeństwo nie było dla niego ucieczką od zmagań, pytań, wątpliwości. Ojciec Benedykt, jeden z kierowników duchowych o. Pio, tak odpowiadał na jego niepokoje: „Powinieneś nadal być posłuszny, na przekór wewnętrznym sprzeciwom i bez wygody, która jest zawarta w posłuszeństwie. Posłuszeństwo Jezusa w Ogrodzie Oliwnym i na Krzyżu było pełne kontrastów i bez żadnej ulgi, jednak był posłuszny aż do żalenia się apostołom i Ojcu, a Jego posłuszeństwo było wspaniałe i tym piękniejsze, im bardziej gorzkie. Twoja dusza nigdy nie była tak miła Bogu jak teraz, kiedy jesteś posłuszny w oschłości jak ślepy”.
W innym liście o. Pio zauważa: „Jestem tajemnicą dla siebie samego, a jeśli trwam, to jest tak dlatego, że dobry Bóg zarezerwował ostatnie i najpewniejsze słowo na tej ziemi tym, którzy sprawują władzę, i nie ma wierniejszej normy postępowania niż wola i pragnienie przełożonego. Ufam temu kierownictwu jak dziecko w ramionach matki. Mam nadzieję i ufam Bogu, że nie błądzę, chociaż moje uczucia skłaniają mnie do uwierzenia, że wszystko jest możliwe”.
Myślimy o ojcu Pio jako o duchowym mocarzu. I słusznie. Ale jego korespondencja ze spowiednikami ukazuje go jako tego, który wewnętrznie czuł się bardzo słaby. Nie ufał sobie. Bał się, czy kolejna próba go nie złamie. Jest w tym nam bardzo bliski.
Chcą mnie wydalić z zakonu?
Trudno wyliczyć wszystkie momenty, w których posłuszeństwo okazywało się dla o. Pio trudne. Pierwsza próba przyszła zaraz po święceniach w 1910 roku. Był tak ciężko doświadczany chorobami, że przełożeni zezwolili mu na pobyt w rodzinnym miasteczku dla ratowania zdrowia. Lekarze nie potrafili ani zdiagnozować choroby, ani jej wyleczyć. Przedłużający się pobyt poza klasztorem niepokoił przełożonych. W pewnym momencie władze zakonne rozważały, czy o. Pio nie powinien po prostu zrezygnować z życia zakonnego ze względu na kiepski stan zdrowia. Przerażony kapucyn z Pietrelciny modlił się żarliwie do św. Franciszka: „Oto chcą mnie wydalić z zakonu? Czy nie jestem już twoim synem? (…) O Jezu, czy to nie Ty mnie powołałeś? I teraz chcą mnie usunąć, wydalić? O Jezu, spraw, bym był posłuszny moim przełożonym! O święty Franciszku… Czy to jest wolą Bożą? Jaki będzie jej znak? Niech się jednak dzieje, co chce!”.
Kiedy 20 września 1918 roku o. Pio naznaczyły stygmaty, wołał do Boga, że to „potworne zawstydzenie, nieopisane upokorzenie”. Godził się na cierpienie, ale prosił Jezusa, aby odsunął zewnętrzne znaki. Jakby przeczuwał, że będą one przysparzać mu wielu kłopotów. I tak było. Stygmaty prowokowały do sensacji, rozgłosu, a nawet do fanatyzmu, ale także do podejrzeń. Długie lata święty zakonnik był posądzany o jakiś rodzaj mistyfikacji. To wszystko niepokoiło władze zakonne, docierało także do Rzymu. Ostrożność Kościoła jest zrozumiała, ale zakonnikowi sprawiała ból. Od 1922 roku do San Giovanni Rotondo zaczęły docierać watykańskie restrykcje, nakazujące o. Pio ograniczenie publicznego odprawiania Mszy Świętej. W 1923 roku Święte Oficjum uznało, że stygmaty nie mają charakteru nadprzyrodzonego. Zakonnikowi zakazano korespondencji. Przełożeni dla uspokojenia sytuacji postanowili przenieść go do innej prowincji. Ostatecznie nie doszło do tego z powodu, nazwijmy to delikatnie, bojowej postawy mieszkańców, którzy sprzeciwiali się próbom wywiezienia „naszego ojca Pio”. On sam w liście pisał: „Sądzę, że nie ma potrzeby powtarzać tego, że – dzięki Bogu – jestem gotów okazać posłuszeństwo, podporządkować się każdemu rozporządzeniu, które otrzymam od swych przełożonych. Ich głos jest dla mnie głosem samego Boga i chcę być wierny aż do samej śmierci. Z pomocą Bożą będę posłuszny i podporządkuję się każdemu poleceniu, choćby nie wiem jak ciężkiemu”.
Dwa lata izolacji
W czerwcu 1931 roku Kongregacja Świętego Oficjum postanowiła pozbawić o. Pio prawa do wykonywania wszystkich funkcji kapłańskich z wyjątkiem odprawiania Mszy św. prywatnie, w kaplicy klasztornej. Ojciec gwardian, który odczytywał dekret, wspomina reakcję o. Pio: „Podniósłszy oczy ku niebu, rzekł: »Niech się dzieje wola Boga!«. Następnie zakrył swe oczy rękami i nawet nie westchnął”.
Odosobnienie trwało ponad dwa lata, do 16 lipca 1933 roku. „W ciągu dwóch lat twardej próby – wspomina gwardian – nie wypowiedział żadnej, nawet najmniejszej skargi. Ci, którzy próbowali go jakoś pocieszyć, nigdy od niego nie usłyszeli najmniejszego nawet słowa narzekania czy jakiejś wypowiedzi przeciwko władzy. Dla niego była to wola Boga”.
W 1932 roku o. Pio napisał list do biskupa, w którym odciął się od publikacji na swój temat. Chodziło o książki, które brały go w obronę, dowodziły jego prawości, ale miały – chcąc nie chcąc – wydźwięk polemiki z władzami kościelnymi. „Prosiłem ich, aby zaprzestali tej fałszywej i niegodnej propagandy, a tymczasem oni zawsze szli za swym chorobliwym fanatyzmem, nie troszcząc się o najwyższą władzę Kościoła”. List kończył się prośbą: „Zwracam się przeto, jako pokorny i posłuszny syn Kościoła katolickiego, do Waszej najczcigodniejszej Ekscelencji, aby zechciał interweniować mocą swego ogromnego autorytetu, aby rozpędzić te cienie mroczne i ponure, które spowijają moją biedną osobę i ciążą na mojej biednej matce prowincji, cierpiącej i milczącej od wielu lat, i na pobożnym ludzie z San Giovanni”.
Posłuszeństwo o. Pio płynęło z miłości do Kościoła. „Chcę żyć i umrzeć w Kościele” – mawiał. Otaczał szacunkiem kolejnych papieży: Piusa X, Benedykta XV, Piusa XI, Piusa XII, Jana XXIII i Pawła VI. Kilka dni przed śmiercią napisał swój ostatni list. Był adresowany do Pawła VI. To bardzo wymowne i bardzo aktualne. Dziękował za encyklikę „Humanae vitae”, wspominał też o głosach sprzeciwu teologów i biskupów. Dodajmy, że nie brak ich do dziś. „Wiem, że w tych dniach Twoje serce bardzo cierpi z powodu trudności w Kościele – pisał święty stygmatyk. – Tobie, Ojcze Święty, ofiaruję moją modlitwę i codzienne cierpienie jako szczerą myśl jednego z ostatnich Twoich synów, aby Pan swoją łaską Cię umacniał dla kroczenia słuszną i trudną drogą dla obrony wiecznej prawdy, która nigdy zmienić się nie może, choć zmieniają się czasy”.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Nie było ono związane z zastąpieniem wcześniejszych świąt pogańskich, jak często się powtarza.
"Pośród zdziwienia ubogich i śpiewu aniołów niebo otwiera się na ziemi".
Świąteczne oświetlenie, muzyka i choinka zostały po raz kolejny odwołane przez wojnę.
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.