– Kiedy tracisz grunt pod nogami, nietrudno obrazić się na Pana Boga – opowiadają Ewa i Rafał Pikowie z Wisły. – Ale tak naprawdę wiesz, że tylko On jest ratunkiem.
Byli zafascynowani małżeństwem Lucyny i Grzegorza Chmurów, znajomych z Wisły. – Od lat byli w Domowym Kościele. Robiło na nas wrażenie, że tak pięknie żyją z Panem Bogiem, że dzieci są z nimi, mają fajny kontakt z rodzicami – uśmiechają się Pikowie. Ich drogi się zbliżyły, kiedy proboszcz parafii ks. Wiesław Bajer zaproponował Grzegorzowi i Rafałowi kurs dla szafarzy Najświętszego Sakramentu. Ewa i Rafał byli bardzo ciekawi Domowego Kościoła. W wakacje 2015 r. pojechali na rekolekcje pierwszego stopnia nad morze. Wydawało się, że wszystko nam się tak świetnie układa. I… przyszedł styczeń 2016 roku…
Tamten wieczór
Ania urodziła się 12 listopada 2010 r. Jaś przyszedł na świat 13 maja 2013 roku. W czwartek oboje zagorączkowali. Wieczorem lekarz stwierdził: jakiś wirus. Lekami zbijali temperaturę. W poniedziałek Ewa pojechała z dziećmi do przychodni. U Ani stwierdzono szkarlatynę, Jasia trudno było zdiagnozować. Nazajutrz miał przejść badania. – Nie doczekaliśmy wtorku spokojnie. Jego stan mocno się pogarszał – relacjonuje mama. Pojechali do szpitala w Cieszynie. Stwierdzono bezobjawowe zapalenie płuc. Jaś dostał antybiotyk, nazajutrz miał mieć drenowane płuca. Jednak po dwóch godzinach znów było gorzej. Lekarz zaczął szukać dziecięcego OIOM-u. Najbliższy oddział, który mógł ich przyjąć, to Katowice-Ligota.
– Rafał wrócił do Ani. Ja miałam jechać z Jasiem. Widziałam na korytarzu szafarza z Komunią Świętą. Okazało się, że pan już wyszedł, ale na moją prośbę siostra zadzwoniła po księdza. Przyszedł ojciec franciszkanin. Namaścił Jasia, ja przyjęłam Komunię Świętą. Wyjęłam z portfela malutki obrazek Jezusa Miłosiernego, włożyłam Jasiowi do kurteczki i pojechaliśmy karetką na Ligotę.
Jest źle
– Dziś widzimy, jak byliśmy prowadzeni… – mówi Ewa. – Jaś wtedy jeszcze nie całkiem kwalifikował się na OIOM. Ale na izbie przyjęć była dr Jadzia. Czuła, że ma go tam wziąć. Ewa siedziała na korytarzu z różańcem w rękach. SMS do Rafała z krótkim meldunkiem, do najbliższych, znajomych – z prośbą o modlitwę, bo jest źle. Diagnoza zwaliła ich z nóg: sepsa. Pierwsze trzy doby miały być najistotniejsze. Mijała trzecia doba. Właściwie to już gorzej być nie mogło. – Prosiliśmy o modlitwę Domowy Kościół; kogo tylko znaliśmy. Mamy szczęście żyć wśród ludzi wiary z różnych Kościołów i chrześcijan niezrzeszonych, ale żyjących blisko Pana Boga. Już nie ogarnialiśmy, jak wielka rzesza ludzi modliła się za Jasia. B yły Msze św,, modliły się wspólnoty ewangelickie, adwentystów. Jaś połączył nas wszystkich ekumenicznie.
Odwiedziny świętych
– Od początku był z nami nasz przyjaciel ks. Mirek Kareta – wspominają Pikowie. – Od razu przyjechał ze Złotych Łanów. Zabrał z parafii relikwie św. Jana Pawła II i olej św. Charbela, który dostał od jednej z parafianek po tym, jak podczas nabożeństwa modlił się za Jasia. Zadzwonił też ks. proboszcz Bajger. Przyszedł do niego jeden pan, który przyjechał do Wisły z Częstochowy. Pytał, kim jest ten chłopiec, za którego parafia tak się modli. Zaproponował, że mógłby przyjechać do nas z relikwiami o. Pio. Zgodziliśmy się. Pan Jacek przyjechał razem z księdzem w dniu, w którym nie było szans, żeby wejść na OIOM. Postanowiliśmy, że pomodlimy się przy relikwiach w kaplicy. Pan Jacek jednak był zdeterminowany, żeby wejść do Jasia. I sami nie wiemy, jak to zrobił, ale… weszliśmy tam razem. Ktoś inny zaproponował nam chustkę z sanktuarium św. Mikołaja w Pierśćcu. Zaczęliśmy się zastanawiać, czy jesteśmy jeszcze na właściwej drodze: bo albo naprawdę ufasz Bogu, albo miotasz się i szukasz różnych sposobów. Ale ci święci sami przychodzili do nas. Myśmy nie szukali…
Jak burza
Przełomem był 7. dzień, dyżur dr Jadzi. – Nie było lepiej, ale też stan się już nie pogarszał. Po dwóch tygodniach bardzo powoli lekarze mogli odejmować kolejne leki. Pojawił się nowy problem – dramatyczne ataki padaczkowe. Badania wykazały, że sepsa uszkodziła mózg dziecka. – To był dla nas szok większy niż ten przyjazd na OIOM – mówi Rafał. – To nie tak miało być. Zrozumieliśmy, że Jaś będzie upośledzony. Dziecko, które doskonale się rozwijało, mówiło, grało w piłkę, nagle straciło wszystkie te umiejętności. Na OIOM-ie Jaś spędził miesiąc. 18 lutego 2016 r. trafił na neurologię. Najczęściej słyszanym przez Pików słowem była: „rehabilitacja”. – Leżał jak mała kłoda, podpięty do aparatury. Troszkę ruszał oczkami, główką. Dr Michał Daab, wspaniały człowiek, znakomity specjalista, który opiekował się nami na OIOM-ie, zaproponował nam, żebyśmy się skontaktowali z kliniką „Budzik”. Rozpoczęły się wizyty rehabilitantów, dietetyka; ustawianie leków i… Jasiu zaczął iść do przodu jak burza! Pielęgniarki były w szoku. W tydzień nauczył się chodzić, choć zwykle proces ten trwa miesiącami. Ruchowo było znakomicie. Jednak rozwój umysłowy określono na 9. miesiąc życia… Jaś robi ogromne postępy, ale wciąż nie mówi, ma problemy ze zrozumieniem – choć i tu rodzice widzą pozytywne zmiany. Chodzi do integracyjnego przedszkola w Goleszowie i na rehabilitację do ośrodka wczesnego wspomagania rozwoju w Ustroniu-Nierodzimiu.
Jest z nami
– Wierzymy, że mowa i rozumienie przyjdą – mówią rodzice. – Pewnie, że marzył nam się spektakularny cud. Najbliższe są nam te fragmenty Ewangelii, kiedy Pan Jezus uzdrawia, a chory natychmiast odczuwa to uzdrowienie. Ale też widzimy, jak On sam nas prowadzi i daje znać, że jest z nami. Wielu znajomych mówiło nam, że modlą się o światło Ducha Świętego dla lekarzy. My nie zawsze dawaliśmy radę się modlić, zebrać myśli, a wtedy ktoś nam mówił: módlcie się przez swój sakrament małżeństwa, błogosławcie, odmawiajcie Koronkę do Świętej Rodziny. Widzieliśmy, jak Pan Bóg działał przez lekarzy, mówiliśmy im o tym. Kiedy w kwietniu wychodzili z kliniki, poszli do dr. Daaba. Zobaczył Jasia, który szedł na własnych nogach, i śmiał się, że on sam go już do „Budzika” wysyłał. – Usłyszeliśmy wówczas: „Macie świadomość, że było z nim bardzo źle…? Wiara rodzi cuda…”. We wrześniu Jaś znów trafił na neurologię z powodu ataków padaczkowych. „Zbiegiem okoliczności”, inaczej podanym lekiem, brakiem innego w szpitalu – ataki się zmodyfikowały. „To albo kwestia leku, albo cud. Ale w waszym przypadku to chyba to drugie” – usłyszeliśmy od pani doktor – uśmiechają się Pikowie.
Nie martwcie się
– W jeden czwartek, po wybudzeniu Jasia, kiedy był jeszcze bardzo apatyczny, nie miał z nami żadnego kontaktu, i kiedy Ania została w domu z naszymi przyjaciółmi, pojechaliśmy do Istebnej na Mszę św. z modlitwą o uzdrowienie, prowadzoną przez wspólnotę „Ogień Boży” – wspomina Ewa. – Podczas modlitwy przed Najświętszym Sakramentem usłyszeliśmy słowa, że są tu obecni rodzice, którzy przynieśli w sercu swoje dziecko. Jezus im mówi: „Nie martwcie się, ja cały czas jestem z nim, uzdrawiam go w czasie”. Dla mnie to była odpowiedź na mój lęk i strach.
Jak podkreślają rodzice: – Dziękujemy, że nie ma regresu, że bardzo, bardzo wolno, ale idziemy do przodu. Może dzięki naszemu dziecku więcej ludzi uwierzy…? Choć czasem pytamy, czemu akurat ono musi chorować w tym celu… Na początku mieliśmy żal: do Pana Boga, do siebie – że za późno pojechaliśmy do szpitala… Paradoksalnie przez chorobę Jasia my jesteśmy bliżej siebie. Dużą radość daje nam Ania i jej codzienna modlitwa. – Kiedy modliłam się w kaplicy w Ligocie, złapałam się na tym, że codziennie prosiłam o to samo – dodaje Ewa. – Pomyślałam, że Pan Bóg już może ma tego dość, bo wie, czego mi trzeba. A potem widziałam naszą Anię, która z uporem maniaka potrafi nas prosić o to czy tamto i nigdy się nie zniechęca. I wtedy zrozumiałam, że nie robię nic niestosownego. „Macie się stać jak dzieci”…
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).