O drodze od poczucia bezradności do ożywienia martwej parafii mówi ks. Zdzisław Brzezinka.
Kluczem było budowanie relacji?
Tak. Jeśli ich nie zbudujesz, będziesz miał urząd, a nie parafię. Do górnej części miasteczka prowadziły długie schody. Trzysta schodków tam i z powrotem, kilka razy dziennie. Nie wiem, jak to przeżyłem… Pewnego dnia władze miasta wybudowały windę. Ta winda cały czas im się psuła. Powiedziałem merowi: „Poświęcę ją wam”. „Nie wolno!” – zaoponował. „Rozdział Kościoła od państwa”. Stara śpiewka.
Regularnie chodziłem na spotkania rady miejskiej, szczególnie te dotyczące parafii. Musieli uważać, co przy mnie mówią, a mer czasami pytał mnie o zdanie (klimaty takie, że Don Camillo wysiada). We wrześniu przychodzę po uroczystości oddania do użytku windy, a ona… stoi. Dojechała do połowy i koniec. Ani rusz. Nie naśmiewałem się, bo sprawa społeczna. Co będę im gadał…
Po miesiącu, w październiku, prowadziłem procesję. Jedną z wielu. To koloryt tych francuskich miasteczek: święta, procesje, cuda, wianki, ateiści niosący figurkę Matki Bożej. Szedłem jako pierwszy, a tłum posłusznie za mną. Nagle zboczyłem z trasy. „Co ksiądz robi?” – organizatorzy wpadli w popłoch. A ja pomaszerowałem pod tę windę. „Skoro już tu jesteśmy i mam pobłogosławić miasteczko, to może poświęcę też i to ustrojstwo, bo widzę, że technicznie nie dajemy sobie do końca rady…”. Mera zatkało, ale ponieważ postawiłem go przed faktem dokonanym, nie wypadało mu nic powiedzieć. Zacytowałem Małą Tereskę, która powiedziała, że pragnie windy, która zawiezie ją wprost do nieba. Francuzi poczuli się docenieni. Pobłogosławiłem windę i rzuciłem: „I co? Widzicie, jak teraz pięknie działa?”. Gdybyś widział, jak ci ludzie rzucili się do przodu, by to sprawdzić! Myślałem, że umrę ze śmiechu. Bóg uczył mnie: możesz rozbroić ich humorem, uśmiechem. A nawiasem mówiąc, po jakimś czasie mer przyznał, że odtąd winda zatrzymuje się jedynie na przerwy techniczne i konserwacje.
Nie spotkał się Ksiądz z agresją?
We Francji? Nie. Nie jestem człowiekiem walczącym, nikogo nie prowokowałem, ale też tanio skóry nie sprzedawałem. Kiedyś jakaś grupka młodych bawiła się piłką. Walili w kościół, po witrażach. „Możecie przestać?” – zapytałem. „Nie jesteśmy katolikami, ale muzułmanami”. „A co by było, gdybym walił piłką w wasz meczet?”. Chłopak przejechał dłonią po szyi. Spotkałem ojca tego chłopaka. Zaczęliśmy spokojnie rozmawiać: „Widzi pan, dla nas to ważny budynek, nasz dom. Żyjemy w dobrych relacjach. Po co to psuć?”. Nie wiem, jak wyglądała ich rozmowa w domu, ale od tego czasu kopanie piłki w kościół się skończyło, a jego syn i część tych młodych zaczęła mi mówić „bonjour”. Kluczem są relacje z ludźmi, wychodzenie do nich. My często żyjemy w lęku przed innymi.
Nie twierdzę, że nie zdarzają się akty agresji. Byliśmy we wrześniu w kościele, gdzie zginął ks. Jacques Hamel. Kościół otoczony jest… kratami i kwiatami! Kraty i kwiaty. To dwa oblicza tej samej sytuacji. Ten kapłan przyjaźnił się przecież z imamem, znał dobrze muzułmańskie rodziny, a został zamordowany przez dwóch fundamentalistów. Zbyt łatwo szufladkujemy ludzi. Pamiętam jedną z pierwszych rozmów z muzułmanami. „Je suis un Polonais” – powiedziałem, a oni wymienili mi na jednym oddechu imiona i nazwiska naszych piłkarzy z mundialu w 1974 roku! Zatkało mnie! Ile razy słyszałem od muzułmanów: „Dobrze, że ksiądz tu jest!”.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).