Przybieżeli na Lotniczą

W noc wigilijną 1981 r. we Wrocławiu w pewnej szopie naprawdę rodził się Bóg. Drewniany barak stał się stajenką – pełną serca, choć mizerną i lichą. Nie zawsze cichą.

Reklama

Cuda w baraku

– Miałem to szczęście, że już kiedy po raz pierwszy przekraczałem progi seminarium, od razu spotkałem na schodach ks. Jerzego Marszałkowicza i jego „załogę”– wspomina ks. Aleksander. Ks. Jerzy (choć ze względu na zdrowie nie mógł przyjąć wyższych święceń kapłańskich, wszyscy zwracali się do niego per „ksiądz”) wspierał bezdomnych jako furtian i bibliotekarz.

– Ze względu na problemy ze wzrokiem często korzystałem w bibliotece z jego pomocy, a on opowiadał mi o swoich podopiecznych. I tak wciągnął mnie w całą sprawę. Kiedy towarzystwo powstawało, okazało się, że „potrzebny jest ksiądz”. Ks. Aleksander, wtedy już wikary na Brochowie, zgodził się wejść w struktury powstającej organizacji – został wiceprezesem. Uczestniczył w remoncie podarowanego baraku („Przewożenie tramwajem szyb do okien… Niezapomniane” – wspomina). I tak trafił na pamiętną Pasterkę. Potem spędził z bezdomnymi jeszcze kilka następnych wigilii.

– Pamiętam taką scenę: jeden z mieszkańców w czasie wieczerzy nalewa barszcz, tymczasem z drugiego końca zatłoczonej sali gość woła do niego ni z tego, ni z owego: „Daj mi dwa kawałki ryby!”. Co się stało po takim dość ordynarnym odezwaniu się? „Bracie Tomaszu, podam ci z największą radością rybę poza kolejnością, a twoi bracia przesuną talerz najpierw do ciebie” – odparł nalewający. „Nooo – myślę. – Zwierzęta mówią w tę noc ludzkim głosem, ale i ludzie też!” – dodaje. Ks. Radecki pamięta, że bezdomni prawie się podczas tych wigilii nie odzywali. Każdy z nich chyba w środku płakał. Wspominali utracony dom.

Brat bezdomny

Na pierwszą noc pozostało 10 bezdomnych, a z nimi ks. Jerzy i pan Marek. – Błyskawicznie barak się zapełnił. Na sylwestra było w nim już ok. 80 osób – wspomina M. Oktaba. Dodaje, że wśród tych pierwszych wigilijnych gości były osoby, które stały się mu bardzo bliskie. Żadna z nich już nie żyje.

– Wszyscy byli alkoholikami. Jednak u tych, których znałem, wcale nie alkohol był przyczyną bezdomności. To ona była pierwsza. Upicie się pomagało zabić świadomość, stępić ból związany z całą sytuacją – mówi.

Pan Marek i inni członkowie Maitri w tym początkowym okresie pełnili na zmianę co noc dyżury w schronisku, śpiąc tuż obok bezdomnych i interweniując w razie jakiegoś naruszania porządku. Niektórym nie mieściło się w głowie, jak można spędzać noc w jednym pomieszczeniu z bezdomnymi. Ci ostatni, choć odbierano im alkohol i inne podobne substancje, szanowali swych opiekunów. Kiedy pan Marek przywiózł sobie dmuchany materac, by nie zajmować bezdomnym posłania, usłyszał życzliwe: „Won z tym materacem, do łóżka!”.

– U Brata Alberta zawsze odnosiliśmy się do nich jako do równych sobie. To nie było tak, że łaskawie ich wspieraliśmy. Oni nas też obdarowywali! Nic tak bardzo człowiekowi nie pomaga jak to, gdy sam pomaga innym – podkreśla. Raz po raz próbowano zamknąć schronisko jako niespełniające jakichkolwiek wymogów. Ale nic w zamian nie proponowano. – Jeśli gość je w krzakach, nikogo to nie obchodzi. Ale jak już dostaje jedzenie na talerzu, zaraz pytają, czy talerz był w wyparzarce – mówi z uśmiechem ks. Aleksander. I podkreśla wytworne maniery bezdomnych: – Pamiętam panią, która przyniosła im coś do jedzenia. Jeden z podopiecznych stanął w drzwiach i mówi: „Szczęść Boże, witamy, zapraszamy do sali konsumpcyjnej” – wspomina.

Barak służył za schronisko do 1987 r., dopóki znienacka nie wybuchł w nim bojler. Mieszkańcy trafili do innych schronisk. Każde z nich ma swoją specyfikę.

«« | « | 1 | 2 | 3 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg

Reklama

Reklama

Reklama

Archiwum informacji

niedz. pon. wt. śr. czw. pt. sob.
1 2 3 4 5 6 7
8 9 10 11 12 13 14
15 16 17 18 19 20 21
22 23 24 25 26 27 28
29 30 31 1 2 3 4
5 6 7 8 9 10 11

Reklama