Jako że nasza kultura coraz bardziej oddała się od Boga, nadszedł dla katolików czas, aby podjąć nasze zadanie, aby przebudzić się i zostać „uczniami-misjonarzami", korzystającymi w posłudze z wszelkiego nadnaturalnego wyposażenia, które Chrystus w nas złożył.
Fragment książki Mary Healy: "Uzdrowienie. Boża miłość nie ma granic" publikujemy za zgodą wydawnictwa WAM. Książkę można wygrać w naszym konkursie.
e.wydawnictwowam.pl Mary Healy: Uzdrowienie. Boża Miłość nie ma granic W wywiadzie udzielonym przez kardynała Jorge Bergoglio tuż przed konklawe, na którym został wybrany papieżem, zawarł on kluczowe przesłanie swojego pontyfikatu: „Kościół musi dziś porzucić zaabsorbowanie samym sobą i wyjść na peryferie. Kościół, który skupia się na sobie, choruje, a na to nie możemy pozwolić. To prawda, że kiedy wychodzimy na ulice, narażamy się na ryzyko wypadku, jednakże Kościół, który jest zamknięty w sobie, autoreferencyjny, starzeje się. Wolę raczej Kościół poturbowany, poraniony i brudny, bo wyszedł na ulice, niż Kościół chory z powodu zamknięcia się i wygody z przywiązania do własnego bezpieczeństwa”.
To przesłanie, powtórzone w adhortacji O głoszeniu Ewangelii w dzisiejszym świecie, stanowi dla całego Kościoła prorockie wezwanie. Trzeba bowiem przyznać, że Kościół naszych czasów pod wieloma względami zwrócił się ku sobie. Katolicy, czy to na poziomie parafii, diecezji, czy całego Kościoła powszechnego, przypominają czasem krąg ludzi nastawionych na siebie, rozmawiających o swoich strukturach, programach, problemach i reformach. Papież Franciszek mówi, że czas, aby Kościół radykalnie zwrócił się na zewnątrz, aby dosłownie wyszedł na ulice, z dobrą nowiną o Chrystusie.
Taki model Kościoła formował już, będąc arcybiskupem Buenos Aires. Często jeździł autobusem i zaglądał do miejskich slumsów, aby uciąć pogawędkę z tamtejszymi ludźmi, odprawić Eucharystię, ochrzcić kogoś albo pobłogosławić małżeństwo, a także pozwolić zrobić sobie z nim zdjęcie. W ten sposób ukazywał najuboższym miłość Chrystusa. Nie inaczej postępował w Ewangeliach Jezus, którego posługa obejmowała spędzanie dużej ilości czasu z niewłaściwymi ludźmi. Jego znajomości z kobietami lekkich obyczajów, poborcami podatkowymi i grzesznikami (dziś powiedzielibyśmy: z narkomanami, recydywistami i prostytutkami) jawiły się religijnym autorytetom jako skandaliczne. Odpuszczał im grzechy, uzdrawiał ich fizycznie, emocjonalnie i duchowo; zaspokajał ich głód i sprawiał, że skakali z radości. Ta publiczna posługa Pana to nic innego jak model działania dla całego Kościoła, zarówno dzisiejszego, jak i przeszłego oraz przyszłego. Dlatego właśnie papież Franciszek zachęca cały Kościół do radykalnej reorientacji, do wyjścia na zewnątrz z mocą Ducha Świętego i spotkania tam zagubionych i poranionych.
***
Katolikom nie jest łatwo zmienić sposób myślenia i postępowania, którego byli uczeni od wieków. Od zamierzchłych pokoleń większość mieszkańców Zachodu żyła w środowisku, w którym wszyscy, z wyjątkiem niewielkich grup żydów i muzułmanów, byli chrześcijanami. Nie było wśród nich niewierzących, których trzeba by ewangelizować – tacy znajdowali się jedynie w odległych krajach, do których wysyłano misjonarzy. Dziś sytuacja jest zupełnie inna. Kościół jednak, niczym liniowiec sunący po oceanie, zmienia kierunek powoli. Potrzeba nam cierpliwości połączonej z żarliwym zapałem. Głęboko zakorzeniona jest w nas mentalność własnego podwórka. Przykładowo, życie typowej parafii katolickiej kręci się niemal wyłącznie wokół praktyk sakramentalnych i wzrostu duchowego osób, które są już jej członkami.
Spotkamy tam zwykle jakąś formę pomocy ubogim, często hojnej, za którą jednak rzadko idzie w parze bezpośrednie głoszenie Ewangelii i zaproszenie do wiary w Jezusa Chrystusa. Niektóre parafie rozpoczęły wysiłki ewangelizacyjne, nie bez sukcesów; większość z nich nakierowanych jest jednak raczej na ponowne zapraszanie do Kościoła upadłych katolików niż na odszukiwanie wszelkich zaginionych owiec, pozbawionych żywej relacji z Panem. Dobrą ilustracją takiej mentalności może być sytuacja, w której uczestniczyłam.
Zaproponowałam kiedyś administratorce pewnej parafii zorganizowanie wydarzenia ewangelizacyjnego z modlitwą o uzdrowienie, którego celem byłoby doprowadzenie uczestników do spotkania z Jezusem. Podekscytowana, zaczęła opowiadać o tym, jak zorganizować ulotki i dołączać je do biuletynów informacyjnych wszystkich pobliskich parafii. „Brzmi nieźle” – odpowiedziałam – „ale to nie przyczyni się do realizacji głównego celu ewangelizacji. Ulotki w biuletynach trafiają do ludzi, którzy chodzą już na Msze”. „Och, czyli ma pani na myśli organizację wydarzenia ekumenicznego?”. Chyba zastanawiała się już, ile potrzeba będzie ulotek, aby dotrzeć z zaproszeniem do pobliskich kościołów protestanckich. „Nie, nie chodzi mi o wydarzenie ekumeniczne. Sęk w tym, żeby przyszły na nie osoby, które wcale jeszcze nie znają Pana. Jedynym sposobem na to, jest poproszenie parafian, aby takie osoby zapraszały, żeby każdy parafianin kogoś zaprosił. Ważnym zadaniem będzie więc zmotywowanie i wyszkolenie parafian, aby wyszli do swoich sąsiadów, przyjaciół i współpracowników, którzy nie żyją w bliskiej relacji z Bogiem, a zwłaszcza do tych, którzy potrzebują uzdrowienia. Stworzymy wydarzenie specjalnie dla takich osób”. Widziałam po niej, że idea takiego wydarzenia była dla niej zupełnie nowa.
Parafia pragnącą prowadzić nową ewangelizację musi najpierw zdobyć odpowiednie wyposażenie, a następnie dokonać rewolucji wyjścia na zewnątrz. To wymaga serii takich inicjatyw jak ta, którą wyżej opisałam, podejmowanych krok po kroku. Towarzyszyć im musi stała, żarliwa modlitwa. Plan działania przedstawiałby się następująco:
Przedstawione kroki to nic innego jak zaloty – do wejścia w relację miłości z Panem – trzeba je zatem przeprowadzać we właściwym porządku i czasie. Nie posłuży sprawie wysyłanie parafian, aby ewangelizowali, jeśli sami wpierw nie spotkają Jezusa osobiście i nie odmieni się ich życie. Zorganizowanie wydarzenia też nie przyniesie wiele owoców, jeżeli w parafii nie panuje przyjazna atmosfera, w której nowe osoby mogłyby się poczuć dobrze. Przyprowadzanie zaś nienawróconej osoby prosto na kurs chrześcijańskiego wtajemniczenia przypominałoby wrzucenie na głębinę osoby niepotrafiącej pływać. Przyprowadzenie na Mszę osoby zupełnie areligijnej byłoby natomiast niczym oświadczenie się na pierwszej randce. Niekiedy to działa, ale zazwyczaj jest na to zdecydowanie za wcześnie.
***
Unikalnym przywilejem i zadaniem świeckich jest zanoszenie Chrystusa do świata, jako że żyją oni i pracują wśród niewierzących, do których właśnie są posłani. Każdego z nas Pan nie bez przyczyny umieścił w konkretnych środowiskach – w domu, w szkole, w pracy, w przestrzeni publicznej. Jego strategia polega na tym, abyśmy w tych miejscach uobecniali Jego królestwo i przyciągali innych do Niego samego. Św. Jan Paweł II uczył, że "jest rzeczą konieczną, by każdy katolik świecki miał zawsze żywą świadomość tego, że jest członkiem Kościoła" czyli osobą, której dla dobra wszystkich powierzone zostało oryginalne, niezastąpione i ściśle osobiste zadanie”.
Prostym, lecz skutecznym sposobem doprowadzania ludzi do spotkania z Jezusem, Dobrym Pasterzem, Boskim Lekarzem, jest posługa uzdrawiania. Gdyby kierować ją jedynie do tych, którzy znajdują się już w czterech ścianach kościoła, jej łaska szybko się wyczerpie, kiedy jednak skierujemy ją na zewnątrz, będzie kwitła, a jej owoce pomnażać się będą w zdumiewający sposób. W sposób ogólniejszy mówi o tym papież Franciszek: „Nie możemy pozostawać zamknięci w parafii, w naszych wspólnotach, kiedy tak wiele osób czeka na Ewangelię! Nie wystarczy po prostu otwarcie drzwi, aby przyjąć, ale trzeba wyjść przez te drzwi, aby szukać i spotykać! Z odwagą myślmy o duszpasterstwie, poczynając od peryferii, poczynając od tych, którzy są najdalej, od tych, którzy zwykle nie przychodzą do parafii. Także oni są zaproszeni do stołu Pańskiego”.
Nakierowanie na zewnątrz, o jakim mówi papież, dobrze ilustruje inna historia opowiedziana przez Randę wspomnianą na początku tego rozdziału:
„Pojechałam do Brazylii w zespole misyjnym. Był ostatni dzień naszego pobytu w mieście Brasilia. Wraz z zespołem wybrałam się na rynek, zamierzałam kupić koszulkę piłkarską dla mojego siostrzeńca. Gdy znalazłam odpowiednią, sprzedawczyni sięgnęła po dużą rolkę papieru zawieszoną na ścianie, aby zgodnie z tamtejszym zwyczajem zapakować zakupy przed włożeniem ich do torby. Chwytała rolkę w dość dziwny sposób, jakby z jej ramieniem było coś nie tak. Kiedy pakowała koszulkę, zauważyłam, że jedną rękę ma krótszą i jakby cieńszą. Poprosiłam tłumaczkę, Suzannę, aby dowiedziała się, co się stało. Sprzedawczyni miała na imię Marlucia, wyglądała młodo, na jakieś dwadzieścia lat. Powiedziała, że już taka się urodziła. Zapytałam, czy moglibyśmy się za nią Pomodlić, gdyż Jezus pragnie ją uzdrowić. Zgodziła się, mówiąc „Wierzę w to”.
Zabrałyśmy ją na tył straganu i poprosiłyśmy, aby wyciągnęła i wyprostowała ręce. Gdy tak zrobiła, zobaczyłyśmy, że jedna była prawie dziesięć centymetrów krótsza od drugiej. Podtrzymywałyśmy je dalej wyprostowane i rozkazałyśmy kościom, więzadłom i mięśniom krótszej ręki, aby w imię Jezusa rozciągnęły się i urosły. Spodziewałyśmy się zobaczyć to na własne oczy, po dwóch lub trzech minutach nic się jednak nie działo, Marlucia czuła jedynie mrowienie w ręce. Pomyślałam, że ręce muszą ją boleć, powiedziałam więc, aby je opuściła i rozluźniła. Modliłyśmy się dalej za nią. Po kilku minutach poprosiłam, aby znów uniosła i wyciągnęła ręce, abyśmy mogły w takiej pozycji modlić się dalej.
Wyciągnęła ręce. Nie kontynuowałyśmy jednak modlitwy, okazało się bowiem, że są równej długości. Gdy zdała sobie z tego sprawę, schowała twarz w dłoniach i zaczęła szlochać. «Całe życie miałam kompleksy z tego powodu!» - wyznała. Przez gąszcz koszul zaglądnęła jej współpracowniczka, która usłyszała jej płacz i chciała zobaczyć, co się dzieje. Marlucia pokazała jej ręce, a ta momentalnie obiegła stojaki i znalazła się przy nas, pytając, czy mogłybyśmy się pomodlić za jej bolącą szyję. Została uzdrowiona. Powstało poruszenie; ludzie zbiegali się zewsząd zobaczyć, co się dzieje. Ponieważ robiło się późno musiałyśmy się zbierać dalej, uściskałyśmy część osób i powiedziałyśmy zebranym, że Jezus bardzo ich kocha.
Następnego ranka nasz zespół przenosił się do innego miasta. Natomiast Suzanna, która mieszkała w Brasilii, wybrała się na targ zobaczyć, jak się ma Marlucia. Wysłała mi e-mail, w którym napisała: «Marlucia jest bardzo szczęśliwa. Gdy wczoraj w nocy wróciła do domu i pokazała ręce ojcu, nie mógł przestać płakać»".
Jako że nasza kultura coraz bardziej oddała się od Boga, nadszedł dla katolików czas, aby podjąć nasze zadanie, aby przebudzić się i zostać „uczniami-misjonarzami", korzystającymi w posłudze z wszelkiego nadnaturalnego wyposażenia, które Chrystus w nas złożył. Czy jesteśmy zatem gotowi złożyć na ołtarzu to, co przeszkadza nam nimi być? Czy oddamy Mu ograniczenia, jakie sami na Niego nakładamy? Nasze przekonania co do tego, co powinien robić i o co może nas prosić? Nasze poczucie nieudolności? Obawy, jak nasze zachowanie odbiorą inni? Bóg pragnie, aby Jego dzieci niosły światu Jego miłosierdzie, aby niosły je w nadprzyrodzonej mocy Ducha Świętego, korzystając z całego wachlarza charyzmatów. Jeśli pozwolimy Panu dokonać w nas wszystkiego, czego pragnie, będzie mógł posługiwać się nami do uzdrawiania chorych i cierpiących, objawiając w ten sposób swą miłość i chwałę Jego królestwa.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Nad sprawami duchowymi nie mamy pełnej kontroli i należy być ostrożnym.
Synodalność to sposób bycia i działania, promujący udział wszystkich we wspólnej misji edukacyjnej.
Droga naprzód zawsze jest szansą, w złych i dobrych czasach.
Symbole tego spotkania – krzyż i ikona Maryi – zostaną przekazane koreańskiej młodzieży.
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.