O uprzedzeniach do Kościoła, fundamentach wiary, odkryciu roli Maryi i tęsknocie za Eucharystią z Tomaszem Konowalikiem – studentem III roku historii na Uniwersytecie Śląskim w Katowicach rozmawia Klaudia Cwołek.
Gdzie Pan się zgłosił z pragnieniem przyjęcia chrztu?
Moja przyjaciółka, którą znam od wielu lat, chodzi do kościoła i widziałem, że jest z tego powodu bardzo szczęśliwa, a przy tym promieniowała z niej bezinteresowna uprzejmość. Naprawdę takich osób można dzisiaj ze świecą szukać. W pewnym momencie zaprosiła mnie do kościoła, a to był czas, gdy już zgłębiałem sprawy duchowe, i ona o tym wiedziała. Zaufałem jej i poszedłem z nią na Mszę. Dalej poważnie się zastanawiałem, o co w tym Kościele chodzi. Szukałem i czytałem też dużo katolickich katechez, które można znaleźć w internecie. Po paru miesiącach chodzenia na Msze podszedłem do jednego z ojców w mojej parafii Podwyższenia Krzyża Świętego w Gliwicach i powiedziałem, że chciałbym się ochrzcić. Zostałem skierowany do kurii gliwickiej i na katechumenat, żeby przygotować się do przyjęcia trzech sakramentów chrześcijańskiego wtajemniczenia, czyli chrztu, Komunii Świętej i bierzmowania. A kiedy dowiedziałem się, że przeżywamy akurat Rok Miłosierdzia i jubileusz chrztu Polski, bardzo się ucieszyłem. To jest dla mnie bardzo bogaty rok.
Jak Pana rodzina zareagowała na tę decyzję?
Jest neutralna, zresztą nigdy nie doświadczyłem z jej strony trudności, miałem wolność w myśleniu.
A znajomi?
Kto ma wiedzieć o mojej decyzji, ten wie. Nie robię z tego jakiejś głośnej sprawy, bo nie o to chodzi. Znajomych mam w różnych kręgach, większość nie chodzi do kościoła. I powiem szczerze, że u nich zauważam nawet częściej chrześcijańską życzliwość niż u tych, którzy nazywają się katolikami, a w życiu zachowują się niezgodnie z tymi wartościami.
Nie zraziło to Pana do Kościoła?
Kiedyś zrażało – gdy tego wszystkiego nie rozumiałem.
A teraz jak Pan to sobie tłumaczy?
Że każdy przed Bogiem staje indywidualnie. Więc dlaczego ja mam kogoś osądzać? Mam patrzeć na siebie, a nie na innych. Oczywiście, to nie znaczy, że mam mieć zamknięte oczy i być wpatrzonym w siebie. Musimy wsłuchiwać się uważnie, co do nas ludzie mówią, ale do tego potrzebny jest duży dystans, inaczej łatwo w tym wszystkim się pogubimy i stracimy Boga z oczu. Przede wszystkim każdy człowiek powinien znać swoją wartość i umieć bronić swoich podstawowych racji, którymi się kieruje. Tak często nam, chrześcijanom, tego brakuje.
Czy w związku ze wstąpieniem do Kościoła zmienił Pan coś praktycznie w swoim życiu?
To jest wiele przemian, ale na dawanie świadectwa jest jeszcze za wcześnie. Na razie jestem gotowy, żeby mówić o tym, dlaczego Kościół katolicki jest tak niezbędny, a ja przez większość życia byłem do niego zrażony i – jak wspomniałem – nie spotkałem osób, które by mi powiedziały, co w nim jest takiego niezwykłego.
Czy za mało rozmawiamy o swojej wierze?
W pewnym sensie, bo ludzie nieraz dużo mówią o Bogu, ale skupiają się przy tym na sobie. Mówią wiele, ale niekoniecznie właściwie.
Kim dla Pana jest Jezus Chrystus?
Jest Bogiem, kimś jedynym, na kogo można liczyć na sto procent. Jezus Chrystus jest dla mnie wyrazem miłości Boga do człowieka, bo zapłacił swoim życiem za nasze grzechy, niosąc ich ciężar do samego końca, na sam krzyż. Mówiąc szczerze, kiedy o tym myślę, to zdaje mi się, że do końca życia nie pojmę, jak wielka to musi być miłość. Ale też pamiętajmy, że dzięki Chrystusowi sprawiedliwość Boża została wylana i jesteśmy tylko w Nim usprawiedliwieni. To jest fundamentalna sprawa.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).