Nie wiedzą, co tracą

GOSC.PL |

publikacja 28.03.2016 06:00

O uprzedzeniach do Kościoła, fundamentach wiary, odkryciu roli Maryi i tęsknocie za Eucharystią z Tomaszem Konowalikiem – studentem III roku historii na Uniwersytecie Śląskim w Katowicach rozmawia Klaudia Cwołek.

Tomasz Konowalik przy chrzcielnicy w gliwickiej katedrze  Klaudia Cwołek /Foto Gość Tomasz Konowalik przy chrzcielnicy w gliwickiej katedrze

Klaudia Cwołek: Jest Pan jedną z osób, które podczas tegorocznej Wigilii Paschalnej* przyjmą w katedrze gliwickiej chrzest i kolejne sakramenty. Jak Pan doszedł do tej decyzji?

Tomasz Konowalik: To efekt wielu doświadczeń życiowych. Pochodzę z rodziny, która kiedyś była katolicka, ale w pewnym sensie odeszła z Kościoła, wybrała trochę inną drogę. Jako dziecko z rodzicami uczęszczałem do kościoła zielonoświątkowego i zawsze na swój sposób Boga szukałem. Nie rozumiałem i nie wiedziałem, jak to jest w Kościele katolickim, bo byłem do niego uprzedzony, więc nie chciałem zgłębiać jego roli. Skoro rodzice od niego odeszli, to uważałem, że musi tam być coś nie tak.

W Kościele zielonoświątkowym nie był Pan ochrzczony?

Tam chrzest przyjmuje się w sposób świadomy, zazwyczaj w wieku późno młodzieńczym lub dorosłym. A ja przestałem do nich chodzić siedem lat temu, miałem wtedy 14 lat. W tym czasie cieszyłem się towarzystwem innych ludzi, niekoniecznie wierzących, jednak starałem się zawsze otaczać osobami, które są życzliwe, otwarte, bezinteresowne i pomocne. Tym się budowałem. Dzięki dobrym ludziom mogłem trochę poznać Boga. A jeśli chodzi o katolików, to wydaje mi się, że niektórzy nie znają podstawowych prawd wiary z Pisma Świętego. Skupili się głównie na chodzeniu do kościoła i nie widać, aby za bardzo interesowali się jego nauką. Moim zdaniem jest to problem, który rzuca się w oczy wielu ludziom, którzy poszukują prawdy.

A jednak Pan jakoś przekonał się do Kościoła katolickiego.

Tak, jak już wspomniałem, jest to efekt wielu doświadczeń i moich przemyśleń, które trudno mi ująć w słowa. W pewnym momencie zacząłem się zastanawiać nad tym, że Kościół katolicki trwa 2 tysiące lat i dalej jest stały w prawdach wiary, które się nie zmieniły. Inaczej było z Kościołami po reformacji w XVI wieku, kiedy powstało wiele nowych odłamów chrześcijaństwa, które kłócą się między sobą, bo każdy interpretuje trochę po swojemu Pismo Święte. Myślałem o tym, czym katolik się kieruje, co jest fundamentem, esencją jego życia. I tak odkryłem znaczenie sakramentów. Wtedy zacząłem zgłębiać, czym one są, dlaczego w ogóle istnieją. W pewnym momencie zobaczyłem ich związek z nauczaniem Biblii i to, że są one niezbędne do dobrego „funkcjonowania” z Panem Bogiem. Jego obecności możemy doświadczyć w wielu rzeczach, ale przede wszystkim w sakramentach, które są proste, jednak w swojej istocie niezwykłe. Szkoda, że tak wielu ludziom to umyka, bo nie wiedzą, co tak naprawdę tracą. W Kościele katolickim pociąga mnie harmonia. Pan Jezus prosił Ojca, byśmy stanowili jedno, jak Oni jedno stanowią, więc po co to rozdrobnienie chrześcijaństwa? Gdy ktoś patrzy na podzielonych chrześcijan z zewnątrz, może mieć mętlik w głowie.

Czy do Kościoła katolickiego podprowadziła Pana także refleksja historyczna?

Trochę tak. Ponieważ studiuję historię, zgłębiam, jak to było kiedyś, dlaczego tak, a nie inaczej, co jest trwałe, co przynosi owoce. A Kościół katolicki przynosi owoce. Jednak nie spotykałem na swojej drodze osób, które by mi powiedziały, dlaczego ten Kościół jest taki ważny, co się w nim dzieje, czym żyje, co jest takiego niezwykłego. A żyjemy przecież w kraju typowo katolickim. Mam wrażenie, że po II Soborze Watykańskim popularne są różne wspólnoty, które na pewno są bardzo ważne, ale czasem jakby na drugi plan schodziły podstawowe prawdy wiary. Brakuje mi trochę mówienia o fundamentalnych sprawach, jak ważne są sakramenty i jak Bóg działa przez Kościół.

Jakie jest Pana osobiste doświadczenie wiary?

Obecności Boga doświadczam w codziennych, małych, prostych sprawach. Proszę zobaczyć, jak nieraz ludzie nie potrafią Go ujrzeć w uśmiechu, pomocy, rozmowie z drugim człowiekiem. Rozejrzyjmy się dookoła, ile piękna jest wokół, jak cudowna jest przyroda. Gonimy przez życie, tak często tracąc z widoku to, co najcenniejsze. Jeśli chodzi o coś bardziej osobistego, to chciałbym podkreślić wielką rolę Maryi w naszym życiu i to, jak Duch Święty przez Nią działa. Nigdy tego nie rozumiałem, a to był kolejny problem, który mnie od Kościoła oddalał. A przecież to Ona jest pośredniczką wszelkich łask, zawsze prowadzi do Jezusa. Natomiast poza tym nic nadzwyczajnego mi się nie przytrafiło.

* rozmowę przeprowadzono przed Wielkanocą

Gdzie Pan się zgłosił z pragnieniem przyjęcia chrztu?

Moja przyjaciółka, którą znam od wielu lat, chodzi do kościoła i widziałem, że jest z tego powodu bardzo szczęśliwa, a przy tym promieniowała z niej bezinteresowna uprzejmość. Naprawdę takich osób można dzisiaj ze świecą szukać. W pewnym momencie zaprosiła mnie do kościoła, a to był czas, gdy już zgłębiałem sprawy duchowe, i ona o tym wiedziała. Zaufałem jej i poszedłem z nią na Mszę. Dalej poważnie się zastanawiałem, o co w tym Kościele chodzi. Szukałem i czytałem też dużo katolickich katechez, które można znaleźć w internecie. Po paru miesiącach chodzenia na Msze podszedłem do jednego z ojców w mojej parafii Podwyższenia Krzyża Świętego w Gliwicach i powiedziałem, że chciałbym się ochrzcić. Zostałem skierowany do kurii gliwickiej i na katechumenat, żeby przygotować się do przyjęcia trzech sakramentów chrześcijańskiego wtajemniczenia, czyli chrztu, Komunii Świętej i bierzmowania. A kiedy dowiedziałem się, że przeżywamy akurat Rok Miłosierdzia i jubileusz chrztu Polski, bardzo się ucieszyłem. To jest dla mnie bardzo bogaty rok.

Jak Pana rodzina zareagowała na tę decyzję?

Jest neutralna, zresztą nigdy nie doświadczyłem z jej strony trudności, miałem wolność w myśleniu.

A znajomi?

Kto ma wiedzieć o mojej decyzji, ten wie. Nie robię z tego jakiejś głośnej sprawy, bo nie o to chodzi. Znajomych mam w różnych kręgach, większość nie chodzi do kościoła. I powiem szczerze, że u nich zauważam nawet częściej chrześcijańską życzliwość niż u tych, którzy nazywają się katolikami, a w życiu zachowują się niezgodnie z tymi wartościami.

Nie zraziło to Pana do Kościoła?

Kiedyś zrażało – gdy tego wszystkiego nie rozumiałem.

A teraz jak Pan to sobie tłumaczy?

Że każdy przed Bogiem staje indywidualnie. Więc dlaczego ja mam kogoś osądzać? Mam patrzeć na siebie, a nie na innych. Oczywiście, to nie znaczy, że mam mieć zamknięte oczy i być wpatrzonym w siebie. Musimy wsłuchiwać się uważnie, co do nas ludzie mówią, ale do tego potrzebny jest duży dystans, inaczej łatwo w tym wszystkim się pogubimy i stracimy Boga z oczu. Przede wszystkim każdy człowiek powinien znać swoją wartość i umieć bronić swoich podstawowych racji, którymi się kieruje. Tak często nam, chrześcijanom, tego brakuje.

Czy w związku ze wstąpieniem do Kościoła zmienił Pan coś praktycznie w swoim życiu?

To jest wiele przemian, ale na dawanie świadectwa jest jeszcze za wcześnie. Na razie jestem gotowy, żeby mówić o tym, dlaczego Kościół katolicki jest tak niezbędny, a ja przez większość życia byłem do niego zrażony i – jak wspomniałem – nie spotkałem osób, które by mi powiedziały, co w nim jest takiego niezwykłego.

Czy za mało rozmawiamy o swojej wierze?

W pewnym sensie, bo ludzie nieraz dużo mówią o Bogu, ale skupiają się przy tym na sobie. Mówią wiele, ale niekoniecznie właściwie.

Kim dla Pana jest Jezus Chrystus?

Jest Bogiem, kimś jedynym, na kogo można liczyć na sto procent. Jezus Chrystus jest dla mnie wyrazem miłości Boga do człowieka, bo zapłacił swoim życiem za nasze grzechy, niosąc ich ciężar do samego końca, na sam krzyż. Mówiąc szczerze, kiedy o tym myślę, to zdaje mi się, że do końca życia nie pojmę, jak wielka to musi być miłość. Ale też pamiętajmy, że dzięki Chrystusowi sprawiedliwość Boża została wylana i jesteśmy tylko w Nim usprawiedliwieni. To jest fundamentalna sprawa.

Jak długo trwa Pana przygotowanie do przyjęcia sakramentów?

Od października do Wielkiej Soboty. A później będziemy mieli jeszcze tzw. okres mistagogii i kolejne spotkania niedzielne aż do czerwca. Ale najważniejsze jest dostrzeganie Boga w codziennym życiu, w drugim człowieku, w małych sprawach i oczywiście w Kościele. Chodzi o to, żeby po prostu zaufać Panu Bogu i niekoniecznie liczyć na szybkie efekty. Bo jak czegoś chce się szybko, to nie zadziała. Wtedy prędzej zły zadziała niż sam Bóg, tak mi się wydaje.

Czy wybrał Pan sobie jakieś nowe imię na chrzest i bierzmowanie?

Pozostaję przy swoim imieniu. Tomasz Apostoł to ciekawa postać biblijna. Nie uwierzył w Zmartwychwstałego Jezusa, dopóki nie zobaczył. Ja też nie od razu zobaczyłem całe piękno bycia w Kościele. Natomiast z tym imieniem jest związana także postać św. Tomasza z Akwinu, który tak wielki nacisk kładł na właściwe przeżywanie Mszy Świętej. A do bierzmowania wybrałem imię Józef, bo jest on patronem małżeństw i rodzin. To właśnie Kościół katolicki zabiega o podstawowe wartości rodzinne, które w Europie zanikają.

Zaprasza Pan kogoś na swoją uroczystość?

Będą moi rodzice chrzestni, czyli mój przyjaciel i przyjaciółka, którzy byli także świadkami podczas mojego przygotowania do wtajemniczenia chrześcijańskiego. Nie będzie jakiegoś dodatkowego świętowania, dla mnie najważniejsze jest to, że będę mógł w pełni żyć w Kościele. Często, gdy już byłem obecny na Mszy i był moment Komunii, to miałem w sercu taki smutek, że ja jeszcze nie mogę jej przyjąć.

TAGI: