Rzecz o różnicy między informowaniem a indoktrynowaniem.
„Czy i Wy musicie pisać takie brednie?” – napisał pod jedną z informacji któryś z naszych czytelników. „Każdy średnio wykształcony człowiek wie” i tak dalej. Czym zasłużyliśmy sobie na taką ocenę? Ano puszczeniem, za Radiem Watykańskim, wstrząsającej skądinąd informacji, że Etiopii grozi głód. Tamtejsi biskupi wyrazili się, że panująca w tym rejonie susza to efekt zmian klimatu i degradacji środowiska. Nasz czytelnik zauważa, że susze w tamtym rejonie zdarzały się i przed „erą globalnego ocieplenia”. No i? W tym właśnie sęk.
Moja prywatna opinia na temat globalnego ocieplenia jest dość ostrożna. Uważam, że nawet jeśli takie zjawisko obserwujemy – a raczej trudno temu zaprzeczyć – niekoniecznie to człowiek ma na nie decydujący wpływ. Zdecydowaną większość gazów cieplarnianych produkuje przecież natura. Dlatego mnie też uderzyła owa opinia etiopskich biskupów. Ale – pomyślałem puszczając tę informację – kim ja jestem, żeby ich wypowiedzi cenzurować? Tak powiedzieli. Mogę się z nimi nie zgadzać, ale zadaniem redaktora udostępniającego w serwisie wiadomości nie jest przecież wyrażanie opinii, ale informowanie. W tym wypadku o zaniepokojeniu etiopskich biskupów panującą w ich kraju suszą. Nieważne, czy w kwestii jej przyczyn mają rację czy nie.
Ostatnie wydarzenia w Kolonii i innych i paru innych europejskich miastach, a właściwie reakcja na nie środowisk politycznych i dziennikarskich dobitnie pokazały jak poważny to problem. Oto dowiedzieliśmy się, że władze tudzież dziennikarze długo ukrywali przed opinią publiczną fakty, bo mogłyby zaszkodzić uparcie lansowanej tezie, że przyjęcie uchodźców nie rodzi żadnych istotnych problemów, a przeciwni temu są bandą nacjonalistycznych ksenofobów i egoistów. Wiem, że nie można informować o wszystkim. Czasem nie warto, czasem zwyczajnie się nie da tego wszystkiego ogarnąć. Ale powiedzmy sobie szczerze: dobieranie informacji w ten sposób, by wspierały z góry założone tezy, a przemilczanie tych niewygodnych nie jest dziennikarstwem, ale działalnością propagandową.
Nie ma się co łudzić. Spora część mediów tak właśnie działa. I wśród katolickich dziennikarzy znaleźć można takich, dla których ważne są tylko takie informacje, które mogą służyć odpowiedniej formacji (czytaj: indoktrynacji). Tyle że podobnie też myśli część korzystających z mediów. Obrażają się na wszystko, co nie pasuje do ich wizji świata. Ot, wywiad z nielubianym politykiem. To nieważne, że dziennikarz zadawał mu pytania, z których jednoznacznie wynika jakie ma poglądy i że przepytywany w sumie nie umiał sensownie na nie odpowiedzieć. „Po co takich ludzi promujecie” – brzmi zarzut. Jasne. Lepiej udawać, że ludzi inaczej myślących nie ma. Jak dla innych nie ma agresywnego zachowania imigrantów albo ludzi upatrujących przyczyn globalnego ocieplenia w działalności człowieka.
Ot, taki współczesny trybalizm. I współczesna wieża Babel.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Nad sprawami duchowymi nie mamy pełnej kontroli i należy być ostrożnym.
Synodalność to sposób bycia i działania, promujący udział wszystkich we wspólnej misji edukacyjnej.
Droga naprzód zawsze jest szansą, w złych i dobrych czasach.
Symbole tego spotkania – krzyż i ikona Maryi – zostaną przekazane koreańskiej młodzieży.
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.