Ubrani w habity lub zwyczajnie, jak my. Spotykani w kościele lub markecie albo tylko za kratami klauzury. Konferencja o ich działalności przypomniała, ile im zawdzięczamy.
Jak wielką rolę odegrali w kształtowaniu nie tylko diecezji koszalińsko-kołobrzeskiej, ale w ogóle organizacji życia zwykłych Pomorzan, niewiele wiemy, bo oddani na co dzień pracy duszpasterskiej i modlitwie nie „zawracają” nam głowy swoją historią. Czasem jednak warto wrócić do korzeni, zwłaszcza jeśli jest ku temu szczególna okazja, a tą stał się dobiegający już kresu Rok Życia Konsekrowanego. Dlatego koszalińskie Wyższe Seminarium Duchowne wraz z Wydziałem Teologicznym Uniwersytetu Szczecińskiego zorganizowały sympozjum naukowe na temat działalności zakonów, zgromadzeń i instytutów życia konsekrowanego na terenie diecezji koszalińsko-kołobrzeskiej. W auli seminarium zrobiło się barwnie od różnorodnych habitów, welonów. Dziś wydaje się oczywiste, że osoby konsekrowane są wśród nas, ale przecież nie zawsze tu były.
Siostry
Skąd się tu wzięły? Siostra Małgorzata Krupecka, urszulanka, przedstawiła, jak po 1945 r. odradzały się u nas żeńskie wspólnoty zakonne. Jedne były tu jeszcze przed wojną, a pozostając po niej, poddały się procesowi wymiany sióstr niemieckich na polskie. Inne przybyły wraz z przesiedleńcami ze Wschodu. Jeszcze inne wykorzystały niedługi, około 3-letni okres przychylności władz i przybywały, by pomóc w religijnym zagospodarowaniu Ziem Zachodnich. Dziś wydaje się oczywiste, że siostry zakonne spotykamy w parafiach, szkołach, w ośrodkach opiekuńczych. Ale nic za darmo. Czy wiemy o cenie, jaką za to zapłaciły? Był czas, kiedy odsuwano je od nas. Na przykład pozbawiano możliwości wykonywania zawodów, które kochały. A wiele z nich to były kobiety wykształcone – pielęgniarki (zaraz po wojnie witane przez dyrektorów szpitali z otwartymi ramionami), specjalistki w opiece nad dziećmi, młodzieżą, ludźmi starszymi, niepełnosprawnymi, wolontariuszki pracy charytatywnej na rzecz ubogich, nauczycielki, przedszkolanki. Nie poddały się. – Wykazywały się niezwykłym dynamizmem. Tam, gdzie im zamykano jedne drzwi, otwierały inne. Gdy zaczęto je ze wszystkiego ograbiać, masowo przechodziły do pracy w parafiach jako katechetki, zakrystianki, kancelistki, organistki. W ten sposób uratowały się w komunizmie – mówi s. Krupecka. – To były wielkie kobiety. Jednak ceną zapłaconą za wytrwałość było też to, że charyzmaty tak różnorodnych zakonów uległy ujednoliceniu. – Wszystkie siostry robiły wszak to samo, bo tylko to można było robić. Dopiero po 1989 r. proces powrotu do charyzmatów zakonnych został uruchomiony. Ale nie da się tak łatwo przestawić na nowe tory – dodaje.
Kapłani zakonni
A mężczyźni? Wystarczy powiedzieć, że ludność osiedleńcza, jeszcze nie dość przywiązana do ziemi, uciekała z tych parafii, w których nie było księży. Władze państwowe, żeby utrzymać ją w miejscu, wręcz nakłaniały zakony, by przysyłały tu swoich kapłanów. – Było kilka przypadków porwań kapłanów z centralnej Polski, żeby tutaj duszpasterzowali – kreślił sytuację ks. dr hab. Dominik Zamiatała z Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego. Także kard. Hlond, a po nim kard. Wyszyński, wzywał wszystkie ręce do pracy na niwie parafialnej. Księży diecezjalnych było za mało, prosili więc o pomoc także zakonników. Zakony, które to wezwanie podjęły, podobnie jak zgromadzenia żeńskie, musiały rezygnować z realizacji swoich charyzmatów. Niektóre wbrew własnym konstytucjom. Zakonnikom trudno było wpleść parafialny styl funkcjonowania w życie zakonne. Wymagało to od niektórych opuszczenia licznej wspólnoty braterskiej i pracy w dwu-, trzyosobowym zespole. Niektórzy, wyspecjalizowani wcześniej w pracy np. z młodzieżą, „marnowali” swoje talenty na rzecz pracy u podstaw w parafii, zarazem przeżywając dyskomfort – niewiele o niej wiedzieli, uczyli się jej na bieżąco. A gdy po upadku komunizmu życie zakonne wracało do pierwotnych form, niektórzy już nie znaleźli w nim miejsca dla siebie. Lata rozłąki ze wspólnotą zrobiły swoje. Ostali się, ale jako księża diecezjalni. Taka cena. Życie konsekrowane na Pomorzu ma oczywiście dłuższą historię niż ostatnie 70 lat. O średniowiecznych zakonnikach opowiadał ks. dr hab. Grzegorz Wejman z Uniwersytetu Szczecińskiego. Po części teoretycznej słuchacze mogli się przekonać, czy rzeczywiście teorię dotyczącą działalności zgromadzeń zakonnych na naszych ziemiach potwierdza praktyka. Przełożeni zgromadzeń prezentowali, na czym polega ich charyzmat i czego dokonali od czasu przybycia do naszej diecezji.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).