O grze w reprezentacji Polski, ucieczce do klasztoru, aresztowaniu rodziców i marzeniach z s. Dominiką Szczepanik rozmawia Agnieszka Napiórkowska.
Z tego, co wiem, kropką nad „i” był wyjazd przed maturą do Częstochowy. Proszę opowiedzieć, co się tam stało?
Po raz kolejny otrzymałam zaproszenie od Jezusa. W czasie kazania ksiądz zadał nam takie pytanie: „A może w tej chwili Jezus ciebie powołuje do służby?”. Zaczęłam się rozglądać po kościele i nagle miałam wrażenie, jakbym była w nim sama z tym księdzem. Wtedy to „pójdź za Mną” usłyszałam bardzo wyraźnie. W autokarze nasz katecheta pytał, kto będzie księdzem. Nikt się nie zgłosił. Na pytanie: „A kto zakonnicą?” przy wszystkich moich koleżankach odpowiedziałam, że ja. Ksiądz był mocno zaskoczony. Nie byłam wówczas aniołkiem. Na religii z chłopakami grałam w karty.
Po powrocie do domu od razu obwieściła Siostra wszystkim swoją decyzję czy dała sobie czas, by ona dojrzała w sercu?
Czas między maturą a wrześniem był bardzo trudny. Wiedziałam już, czego pragnę i do czego zaprasza mnie Jezus, ale czułam też, że ani rodzice, ani moje otoczenie nie będą z tej decyzji zadowoleni. Zdałam maturę. Po niej zagadnęłam mamę, że chciałabym wstąpić do klasztoru. Ona zbyła to śmiechem, mówiąc, żebym najpierw skończyła studia. Wtedy poczułam, że to, co chcę zrobić, nie będzie proste, tym bardziej że bardzo kochałam rodziców. Jeżdżąc na różne zawody, cały czas zastanawiałam się, jak to zrobić. Dla świętego spokoju złożyłam papiery na AWF w Poznaniu.
Co ostatecznie zdecydowało o tym, że Siostra przyjechała do Łowicza?
Moje wstąpienie poprzedziły dwa wesela. Pamiętam moment, gdy moja kuzynka ślubowała, że nie opuści swojego męża aż do śmierci. Spojrzałam wtedy na Pana Jezusa Ukrzyżowanego i powiedziałam, że ja tak chcę dla Niego, że chcę Mu oddać swoje życie. W tym czasie przyjechałam do Łowicza, z którego do domu wróciłam z siostrami, bo akurat jechały one w moim kierunku sprzedawać dewocjonalia. Od razu powiedziałam rodzicom, że chcę wstąpić do klasztoru. Dostali furii. Po radę udałam się jeszcze do babci, która mnie wsparła, mówiąc, że jeśli tego pragnę, to mam za tym iść. Prosto od niej pojechałam do księdza proboszcza po stosowne dokumenty. Tam dopadli mnie rodzice. Zabrali mnie do domu, odebrali telefon, zaczęli pilnować.
Podjęłam decyzję o ucieczce. Wiedziałam, że niedaleko są siostry, które mnie przywiozły do domu. Pojechałam na poprawiny. Postanowiłam się tam dobrze najeść, by mi wystarczyło na drogę do Łowicza. Oko na mnie miał wujek, z którym wróciłam do domu. Kiedy się czymś zajął, wzięłam różaniec, buty, książkę „O naśladowaniu Chrystusa” i wyszłam piwnicą. Wcześniej poszłam do swojego pokoju i prosiłam Matkę Bożą, by mi pomogła jakoś namierzyć siostry. I wtedy wydarzył się cud. Za dwie minuty na numer stacjonarny one zadzwoniły. Poprosiłam, by mnie zabrały do klasztoru. Były w lekkim szoku, ale się zgodziły.
Nocą dotarłyśmy do Łowicza. Byłam szczęśliwa i spokojna. Rano wstąpiłam do bernardynek. Chwilę po tym przyjechali rodzice. Spotkałam się z nimi już w rozmównicy. Byli zdenerwowani. Błagali, bym nie marnowała sobie życia. Prosili, żebym z nimi wracała do domu. Potem powiedzieli, że przeze mnie babcia miała zawał. Sprawdziłam to. Kłamali. Nie chciałam już z nimi rozmawiać. Krzyczeli, że siostry mnie narkotyzują, potem, że jestem psychicznie chora. Kiedy chciałam się pożegnać, tata chwycił mnie za ręce i próbował wyciągnąć przez kraty. Wyrwałam się i uciekłam na chór. Razem z wujkiem forsował kratę, wszedł do klauzury. Szukał mnie po pokojach.
Nie było wyjścia. Siostry wezwały policję, która złapała ich tuż przed chórem, na którym się ukryłam. Tu, w klasztorze, mówimy, że był to western XXI wieku. Policjanci zabrali rodziców. Potem przyjechali po mnie. Musiałam złożyć zeznania i poddać się badaniom. Dowiedziałam się, że rodzice za to, co zrobili, mogą iść nawet do więzienia. Uprosiłam policjantów, żeby znaleźli inne rozwiązanie. Tłumaczyłam, że rodzice robili to z miłości. W komisariacie jeszcze raz rozmawiałam z rodzicami. Tata płakał. Powiedziałam mu, że jest to jedna z niewielu sytuacji, w których widzę, że jest ojcem i że mnie bardzo kocha. Mama odpuściła. Powiedziała, że chce, abym była szczęśliwa. Pożegnaliśmy się. Oni wrócili do domu, ja do klasztoru.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).