Nie mam czasu? Każdy go ma tyle samo. Tylko na różne sprawy go poświęcamy.
Dwunasty dzień listopada... W naszej polskiej polityce sytuacja ciągle napięta. Dług naszego kraju, czyli także nasz, nadal rośnie w zastraszającym tempie. Niepokoje o przyszłość tłumi się więc nam igrzyskami. A ta przyszłość rysuje się nieciekawie także ze względu na to, co dzieje się w świecie. Wojna na powrót stała się już pełnoprawnym sposobem rozwiązywania sporów między narodami, więc pokój, jakim jeszcze dziś się cieszymy, jest chyba bardziej kruchy, niż gdy obawialiśmy się lecących nad naszymi głowami w atomowym konflikcie pershingów. Obawiam się tego wszystkiego, a jednocześnie... nie obawiam. Bo wiem, że wszystko w ręku Boga. On nad tymi, którzy są Jego własnością, czuwa...
Tak, ten zwrot to pokłosie mojego wgłębiania się ostatnimi czasy w tekst Apokalipsy. Owoce tej pracy można zobaczyć TUTAJ, jutro powinien pojawić się kolejny odcinek. Lektura Apokalipsy pomaga mi też inaczej spojrzeć na jeszcze jeden problem, z jakim boryka się nasza ojczyzna: problem demograficzny. Znikniemy jako naród? Nasze miejsce zajmą inni? Cóż, jak tak dalej pójdzie taka właśnie będzie przyszłość Polski. Niespecjalnie się tym przejmuję. Pewnie wiek już robi swoje: nie dożyję czasów, w których zjawisko mocno się nasili. Przede wszystkim pamiętam jednak, że choć podoba mi się na tym świecie, to nie jest on moim domem; jestem tu tylko przechodniem. A moją wieczną ojczyzną jest niebo....
Patrzę wiec na demograficzny problem Polski ze sporym dystansem. Dlatego kiedy czytam, jak ciężko dziś młodym, jak trudno podjąć im decyzję o założeniu rodziny nie złoszczę się. Raczej się uśmiecham. Z tej zarozumiałej bezradności młodego pokolenia. Niby toto dorosłe, a dzieciuchy z nich straszne...
Sam wychowałem się mieszkając w dwupokojowym mieszkaniu (z wielką kuchnią oczywiście) z rodzicami, dwiema siostrami i dziadkiem. Łazienki nie było, ubikacja – a to i tak był postęp – na półpiętrze. To wśród moich kolegów był w zasadzie standard: większość miała podobnie. I było fajnie. Nigdy nie usłyszałem od rodziców, jakim to niby miałbym być dla nich ciężarem, jak moje zaistnienie nie pozwoliło im zrealizować życiowych planów i tym podobnych narzekań. Po prostu nas kochali. Cieszyli się nami i robili wszystko, by było nam jak najlepiej. Między innymi dbając o to, by co roku, całą rodziną wyjechać gdzieś na wakacje, w góry, do pokoju wynajmowanego u jakiegoś gospodarza...
A pokolenie moich rówieśników? Bo sam, niestety, dzieci się nie doczekałem? Różnie bywało. Zaczynali często od mieszkania z rodzicami, potem udawało im się znaleźć jakiś własny kąt – a to po babci, a to z zakładu pracy, lata oszczędzania przez zapobiegliwych rodziców na książeczki mieszkaniowe też się przydawały... I to wszystko w czasach, gdy nie było 800+. Wręcz przeciwnie: najpierw była siermiężność lat po stanie wojennym z kolejkami i kartkami na prawie już wszystko, z benzyną włącznie, potem galopująca i zjadająca wszelkie oszczędności inflacja, a potem wprowadzanie gospodarki liberalnej. Czyli cięcie na potęgę socjalu dla młodych i, w ramach walki wywołanym restrukturyzacją bezrobociem, odsyłanie całych rzesz nie tak jeszcze starych ludzi na wcześniejsze emerytury.... Jakoś się jednak udawało.
Dziś też mogłoby się udać. Gdyby tylko chcieć. Bo tu nie chodzi o niemożność założenia rodziny czy urodzenia i wychowania dzieci. Tu chodzi o to, jakie młodzi mają dziś priorytety: czy jest nim rodzina czy zawodowa kariera, czy „osobisty rozwój” realizowany dzięki wizycie trzy razy w tygodniu na siłowni, dwa razy na basenie i raz w saunie, no i oczywiście koniecznie dwa razy do roku podróżom w jakiś egzotyczny zakątek świata.
Pieniądze? Kto pracuje coś tam zarabia, a i państwo dziś dość hojnie wspiera. Brak mieszkań? Może nie każdego stać na mieszkanie w stolicy, ale w wielu innych, mniejszych miejscowościach, są jednak znacznie tańsze. Tam gdzie mieszkam widzę mnóstwo informacji o mieszkaniach na sprzedaż. Co więcej, są domy i mieszkania rodziców, od tego dawniej prawie każdy zaczynał. I są też mieszkania po babciach, bezdzietnych ciociach itd itp. Skoro dzieci coraz mniej, to dziś – jutro niejeden wnuk czy siostrzeniec dostanie w spadku od rodziny kilka takich mieszkań...
Tak, rodzina, dzietność, to kwestia priorytetów. To nie jest tak, że „ja nie mam czasu”. Każdy ma go tyle samo: dokładnie 24 godziny na dobę. I wszystko zależy od tego, na co go będzie przeznaczał...
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
To znamienne: nie ma wśród przykazań dekalogu przykazania „pracuj”. Jest „odpocznij”.