Po siedmiu latach Ewa i Łukasz rzucili wysoko płatną pracę w Szkocji i z dwojgiem małych dzieci... wrócili na Śląsk, gdzie nie mieli zatrudnienia.
Nie mieli tu pracy nawet na oku. Wariactwo? To posłuchajcie tego: zamiast tej pracy od razu ostro szukać, najpierw, już tydzień po powrocie, poszli na Pielgrzymkę Rybnicką.
Z polską rzeczywistością Ewa i Łukasz Szewczykowie zderzyli się tuż po przyjeździe ze Szkocji w 2012 roku. W rybnickim Urzędzie Pracy czekało w kolejce, w upale, mnóstwo ludzi. Ponieważ Ewie towarzyszyły 4,5-letnia Nadia i 2,5-letnia Milenka, nieuprzejma urzędniczka oświadczyła, że jej nie obsłuży. – Dzieci proszę sobie z opiekunką zostawić – pouczyła. – W Szkocji to normalne, że z dziećmi możesz przyjść wszędzie. Nawet kiedy szłam do lekarza, nieraz je zabierałam, a w gabinecie zawsze witały mnie uśmiechy – wspomina Ewa. Nie podupadli na duchu, ale ta sytuacja dała im do myślenia.
W końcu jedna z urzędniczek zajęła się ich papierami, w których zobaczyła m.in. wysokość ich brytyjskich zarobków. – A dlaczego państwo wrócili? – zapytała, wyraźnie zszokowana. Właśnie, dlaczego?
Zakochani w chmurach
Ewa pochodzi z Rybnika, Łukasz spod Głogówka. Ona – ekonomistka, on – politolog. Poznali się w 2006 roku... w chmurach. Oboje pracowali wtedy w Szkocji.
– Wracałem na święta do domu, była 9 wieczorem 19 grudnia. Wpadłem na lotnisko późno i bałem się, że nie zdążę. A przede mną stały dwie dziewczyny i strasznie się ociągały. Przepakowywały coś z bagażu zwykłego do podręcznego, żeby waga się zgadzała. Bardzo mnie zirytowały – wspomina Łukasz. Ponieważ stał w kolejce tuż za tymi dziewczynami, dostał numer fotela obok jednej z nich. – A że jestem z natury nieśmiały, chciałem założyć sobie słuchawki. Nie zdążyłem – śmieje się.
Przegadali cały lot. Miło było, ale pewnie byłoby to ich jedyne spotkanie, gdyby nie to, że Ewa zaczekała na Łukasza przy bramie lotniska w Pyrzowicach. – Brat po mnie przyjechał, podrzucić cię do Katowic? – zapytała. Była noc, więc chętnie na to przystał. Zgadali się, że Ewa leci do Szkocji 5 stycznia, a Łukasz – 10 stycznia. – I pewnie to znów byłby koniec, gdyby nie następny „zbieg okoliczności”. Mój lot z 10 stycznia 2007 r. został odwołany. Dostałem do wyboru loty z 5 i 7 stycznia. Więc wybrałem ten z 5 stycznia, choć oznaczało to dla mnie skrócenie urlopu – mówi.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Leon XIV do abp Wachowskiego: będą cię poznawać nie po słowach, ale po miłości
"Gdy przepisywałam Pismo Święte, trafiałam na słowa, które odniosłam do siebie, do swojego życia".
Nikt nie jest powołany do rozkazywania, wszyscy są powołani do służenia.