Po siedmiu latach Ewa i Łukasz rzucili wysoko płatną pracę w Szkocji i z dwojgiem małych dzieci... wrócili na Śląsk, gdzie nie mieli zatrudnienia.
Tym razem nie dostali miejsc obok siebie, ale pomógł następny „przypadek”, jakby ktoś prowadził ich ku sobie. W całym samolocie był tylko jeden wolny fotel: obok Łukasza. – Pokazałem go Ewie i zaprosiłem – wspomina. Ewa zapamiętała, że Łukasz próbował wybadać, czy jest religijna. – O co mnie zapytałeś? Czy wierzę w życie wieczne? – przypomina sobie. – Nie, to nie było takie oczywiste pytanie, tylko bardziej zawoalowane – śmieje się Łukasz.
Pobrali się jeszcze tego samego roku. Zamieszkali w północnej Szkocji w pięknym mieście Iverness. Stoi ono nad rzeką Ness, która wypływa z jeziora Loch Ness. Przyszła na świat Nadia, potem Milenka. Ewa była operatorem technicznym i kontrolerem jakości przy produkcji pasków dla cukrzyków. Łukasz przez 5 lat w Iverness pracował w firmie, która wynajmowała luksusowe jachty. – Kupowaliśmy pełne kosze żywności bez oglądania się na ceny, zimą nie patrzeliśmy na zużycie gazu w ogrzewaniu, a pieniądze i tak automatycznie zostawały na koncie – wspomina Łukasz. Za oszczędności kupili i remontowali mieszkanie w Rybniku.
Antykoncepcja 12-latek
Dlaczego wrócili? Po pierwsze: dla dobra dzieci. – Bardzo chcieliśmy, żeby mogły chodzić do dobrej szkoły, która przekazywałaby im wartości tożsame z naszymi – mówi Ewa. W Wielkiej Brytanii chrześcijanie mają z tym problem. W wielu krajach Zachodu nawet szkoły katolickie uległy presji świata i są katolickie tylko z nazwy. Szewczykowie tłumaczą, że na Wyspach laicyzacja jest większa niż w Polsce. Mieliby tam na dzieci mniejszy wpływ. – Byłyby bardziej wychowywane przez szkołę niż przez nas – uważają. – Szkoły w Szkocji są bardzo zideologizowane i kierują się poprawnością polityczną. Rok przed naszym powrotem w jednej ze szkół 12- i 13-letnim dziewczynkom bez wiedzy rodziców wszczepiono implanty antykoncepcyjne; wystarczała zgoda samych dzieci. Jeśli rodziców wyłącza się tam aż tak bardzo z wychowania 12-letnich dzieci, wybraliśmy Rybnik – mówi Łukasz.
Szewczykowie tęsknili też za bliskimi i za polskością. Latem 2012 r. przeprowadzili się. Tydzień po przylocie, wciąż bez pracy, poszli na Pielgrzymkę Rybnicką. Choć mieli jakieś intencje, przede wszystkim była to pielgrzymka dziękczynna za to, że wrócili. W czasie drugiego noclegu w Tarnowskich Górach nocowali w salkach, w których przez całą noc trwał koncert na... siedem gardeł. Jeden mężczyzna przestawał chrapać, zaczynał kolejny. – Milenka miała 2,5 roku. Ja z jednej strony zatykałam jej jedno uszko, a Łukasz drugie, żeby choć trochę się wyspała – śmieje się Ewa.
– Na wspólnych salach jest taka prawidłowość, że do północy dokazują i chichrają się młodzi. A o czwartej nad ranem wstają emeryci, którzy pieczołowicie mieszają kawę w kubkach. Oczywiście jak najciszej, ale i tak wszystko słychać. – Dzisiaj już wiemy, że na wspólnej sali trzeba od razu pójść spać. Gdybyśmy tak niewyspani mieli iść do pracy, pewnie byśmy się załamali, ale na pielgrzymce, ciekawa rzecz, nie czuje się tego braku snu – uważa Łukasz. Teraz Szewczykowie zabierają już na pielgrzymkę także namiot, który rozbijają, jeśli jest dobra pogoda. Twierdzą, że poznają mnóstwo świetnych ludzi. Idą zawsze z wózkiem, w którym mogą podwieźć dzieci. Starsza Nadia od początku jednak zawzięcie przebierała małymi nóżkami tuż za krzyżem, spocona i z czerwonymi policzkami, dopingowana i podziwiana przez pielgrzymów. Ludzie okazywali im serdeczność. – Na postojach do dziewczynek podchodziły porozmawiać siostry zakonne. Nieraz ktoś pyta: „Gdzie są te małe dziewczynki?” i przynosi im lody albo lizaki – wspomina Ewa. – Pielgrzymi to jest taka wielka rodzina – uważa Łukasz.
Świetni ludzie są też wśród mieszkańców mijanych miejscowości. – Jest taka wieś przed Częstochową, w której mamy postój. Córka albo syn sołtysa chodzą wśród pielgrzymów, którzy odpoczywają przed ich domem, i zbierają zamówienia na kawę, herbatę. Jaką oni potem przynoszą tę kawę pyszną – wspomina Ewa. W zeszłym roku Szewczykowie nocowali w Gliwicach u Magdy, bizneswoman, matki dorosłego syna. Położyli dziewczynki, a potem przez dwie godziny rozmawiali z Magdą na tarasie, także na poważne tematy, o Bogu. Dla obu stron była to ważna rozmowa. – W odpowiednim momencie ona spotkała nas, a my ją – oceniają.
Utrzymują kontakt. Niedawno Magda dzwoniła i serdecznie zapraszała na nocleg także w tym roku; mówiła, że nie może się doczekać.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
W kościołach ustawiane są choinki, ale nie ma szopek czy żłóbka.
To doroczna tradycja rzymskich oratoriów, zapoczątkowana przez św. Pawła VI w 1969 r.
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).