O tym, że każdy może być mnichem, o granicach dialogu oraz miłości oczyszczonej z iluzji z nowym biskupem pomocniczym archidiecezji warszawskiej ks. prof. Michałem Janochą rozmawia Agata Puścikowska.
Osoba dobrze znająca Księdza Profesora stwierdziła, że jest Ksiądz jak… Wojtyła. Formalnego duszpasterstwa nie prowadzi, a wokół mnóstwo ludzi.
Ale laurka... Podobne „duszpasterstwa” prowadzi bardzo wielu księży. Wielu kapłanów ma osobiste więzi, przyjaźnie z rodzinami, młodzieżą. Jest jednak faktem, że lubię, gdy do mojego domu przychodzą nie tylko klerycy (pracowałem w seminarium sześć lat), ale też świeccy przyjaciele. Młodzi i starsi.
I małe dzieci. Kuluary tej rozmowy: jesteśmy w ogrodzie seminaryjnym, podczas przyjęcia z okazji święceń diakonatu. Wokół bratankowie i siostrzeńcy diakonów. Pięcioletni Kazek właśnie stwierdził, że „ma szczęście przyjaźnić się z nowym biskupem”. Jakie to uczucie nim zostać?
Kiedy zadzwonił telefon z nuncjatury apostolskiej, było w zasadzie wiadomo, o co chodzi. (śmiech) Jednak jadąc do nuncjatury, zastanawiałem się, czy to przypadkiem któryś z kolegów nie zrobił mi głupiego kawału… A na serio: pierwsza moja reakcja to zaskoczenie i świadomość, że czeka mnie ogromna zmiana całego życia. Wiem, że będę musiał w dużym stopniu oddać to, co mi bliskie i drogie. Chociażby dozę prywatności, anonimowości, która była do pogodzenia z kapłaństwem, a właściwie nie dotyczy biskupa. Szczerze mówiąc, biskupstwa nie szukałem ani nie pragnąłem. Jednak rzeczywiście wiele osób cieszy się z mojej nominacji. To chyba lepiej, niż gdyby było odwrotnie, gdyby ludzie płakali, a ja bym się cieszył.
„Szkoda Księdza Profesora. Teraz to już tylko będzie bierzmował” – oto kolejny komentarz. Co z pracą naukową?
Akurat w moim przypadku praca naukowa nie była dominantą. Była jednak bardzo ważna i teraz będę ją musiał mocno ograniczyć. Jednak wierzę, że miejsce tej pasji Pan Bóg szczelnie wypełni. Na razie nie wyobrażam sobie swojego biskupstwa. Wolę zdać się na Ducha Świętego. On wie lepiej i prowadzi. W seminarium marzyłem o pustelni, o odpoczynku z dala od ludzi. Pan Bóg sprawił mi psikusa i całe kapłańskie życie jestem otoczony ludźmi. I to jest dobre. Wiem, że będę się teraz uczył, bo w biskupstwie jestem początkujący. (śmiech) Mężczyzna, by zostać księdzem, przygotowuje się sześć lat. Biskupem zostaje się niemal z dnia na dzień. Nie mam jakiegoś zaplanowanego „programu”, chociaż bardzo bliskie są mi rodziny i ich problemy, a także praca z młodymi księżmi. Biskup to przecież ojciec dla wszystkich. Myślę, że to jest najważniejsze: być blisko ludzi. Biskupia praca administracyjna to środek, nie cel.
I pewnie wielu młodych biskupów uważa podobnie. Potem trzeba zmierzyć się z realiami i codziennością.
I tego trochę się obawiam. Ale widzę też, że Kościół coraz bardziej docenia międzyludzkie kontakty. Tego uczył nas Jan Paweł II, tego uczy papież Franciszek. Pewne zmiany są bardzo głębokie. Nie można ich cofnąć.
Przyznaje się Ksiądz Profesor do miłości do Warszawy. Niezbyt modne.
Owszem, modne jest narzekanie na Warszawę. Sam zresztą czasem narzekam na to duże miasto, które dokucza spalinami, korkami i hałasem. Ale to moje miasto, tu się urodziłem. Rozumiem je. Warszawa to dom, głębokie korzenie. Tutaj, gdzie teraz siedzimy, ginęły tysiące ludzi za naszą wolność. Gdy się stolicę naprawdę zna, nie sposób jej nie kochać. A że jest trudna duszpastersko? Nie bardziej niż inne duże miasta. W nich w dużym stopniu rozstrzyga się przyszłość Kościoła. W wielkich miastach zawsze też nagromadzony jest wielki potencjał dobra i zła. Przykład? Babilon to symbol wielkiego zła. Nowe Jeruzalem to symbol dobra. Musimy odkrywać w Warszawie Nowe Jeruzalem. I tu dochodzimy do Wspólnot Jerozolimskich, które są mi bardzo bliskie. Osoby związane ze Wspólnotami próbują żyć modlitwą na pustyni miasta. To jest, moim zdaniem, nasza wspólna przyszłość. Nie zmienimy struktury, nie zmienimy realiów życia, ale możemy w naszą codzienność wnieść kontemplację i wyciszenie. Ideałem współczesnego chrześcijanina, nawet żyjącego w zgiełku stolicy, może być życie… mnisze, monastyczne. A ideały, którymi żyli i żyją mnisi, potrzebne są zarówno księżom diecezjalnym, jak i żonie, matce piątki dzieci.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).