Biskup 
na pustyni 
miasta

publikacja 18.06.2015 06:00

O tym, że każdy może być mnichem, o granicach dialogu oraz miłości oczyszczonej z iluzji z nowym biskupem pomocniczym archidiecezji warszawskiej ks. prof. Michałem Janochą rozmawia Agata Puścikowska.

Biskup 
na pustyni 
miasta jakub szymczuk /foto gość

Agata Puścikowska: Komentarze po wyborze Księdza Profesora na biskupa: „To nie może być dobry biskup. Chwali go zarówno Terlikowski, jak i ks. Sowa”. 


Biskup nominat Michał Janocha: Ten komentarz pokazuje, że wielu z nas żyje okopanych na dwóch różnych brzegach i stanowiskach. Może jednocześnie wydawać się, że skoro myślą o mnie dobrze bardzo różni ludzie, to…


…jestem naprawdę dobry!


Właśnie. Ale – przecież wystarczy znać siebie, żeby tak mocno w tę tezę nie wierzyć. (śmiech ) A na poważnie. Oczywiście biskup musi być pontifexem, musi być mostem, który łączy brzegi. Jednocześnie jednak nie powinien być tzw. człowiekiem środka. Kompromis jest ważny – należy rozmawiać i współdziałać – bywają jednak sytuacje, w których dyskusja się kończy. Kiedy jest ten moment? To indywidualna kwestia rozwagi i rozeznania. Przyzwyczailiśmy się myśleć, również o Kościele, w kategoriach „prawy, lewy i środek”. To jest płaskie myślenie. Wiara daje spojrzenie z wyższego poziomu, z innej perspektywy. Trochę z góry – od Pana Boga i aniołów. Oczywiście na ziemi są podziały. Ale trzeba pamiętać, że to Bóg stworzył wszystkich. I wszystkich jednakowo kocha. Więc chociaż w Polsce istnieją różne wizje wiary i religii, to jesteśmy jedno. Wierzę też, że chociaż pewien konflikt społeczny i polityczny jest faktem,  dotyczy on mimo wszystko spraw drugorzędnych. Gdyby nie daj Boże napadli na nas…


...Marsjanie


Właśnie, Marsjanie, to oba „obozy” w obliczu zagrożenia i kwestii naprawdę najważniejszej stanęłyby ramię w ramię i walczyłyby. Oczywiście nie można też na siłę umniejszać wagi pewnych sporów. Czasem podziały następują z przyczyn naprawdę istotnych. Jednak zawsze trzeba rozeznać, czy w konkretnym przypadku warto kruszyć kopie. Punktem odniesienia powinna być Ewangelia. Przy czym Ewangelia jest zarówno orędziem pokoju, jak i znakiem sprzeciwu. Jeśli zapomnimy o którejś z tych funkcji, możemy albo popaść w irenizm, albo w syndrom oblężonej twierdzy. Albo będziemy szli na wszelkie ustępstwa, bez zrozumienia własnej wiary i jej zasad, albo będziemy zamykać się na drugiego człowieka i trwać w strachu wobec niego. 


A może czasem pomoże bratnie upomnienie od… biskupa?


Nie mam władzy tupania nogą. Władza biskupa opiera się na dobrowolności w duchu wiary. Ale oczywiście bywają sytuacje skrajne. Przypomnę tu postawę kard. Stefana Wyszyńskiego. Rozmawiał z komunistami do pewnego momentu. Gdy jednak sytuacja tego wymagała, powiedział konkretnie: „Non possumus!”. To jest lekcja, to jest wielka nauka, że należy dyskutować, współdziałać. W sytuacjach granicznych trzeba te granice postawić konkretnie i jasno.


Kolejny komentarz internauty po wyborze Księdza Profesora: „Zapewne mądry profesor. Ale czekaliśmy na duszpasterza”…


Kilka ostatnich wywiadów, których udzieliłem po ogłoszeniu decyzji papieża Franciszka, brzmi chyba nieco zbyt intelektualnie. Sam odnoszę wrażenie, że czytam rozmowy ze zdystansowanym profesorem zza biurka. (śmiech) Tymczasem zawsze byłem duszpasterzem. Po to zostałem księdzem, żeby być z ludźmi i mówić im o żyjącym Jezusie. Nawet już na uczelni, mimo pracy naukowej, nie wyobrażałem sobie bycia księdzem bez duszpasterstwa. 


Osoba dobrze znająca Księdza Profesora stwierdziła, że jest Ksiądz jak… Wojtyła. Formalnego duszpasterstwa nie prowadzi, a wokół mnóstwo ludzi. 


Ale laurka... Podobne „duszpasterstwa” prowadzi bardzo wielu księży. Wielu kapłanów ma osobiste więzi, przyjaźnie z rodzinami, młodzieżą. Jest jednak faktem, że lubię, gdy do mojego domu przychodzą nie tylko klerycy (pracowałem w seminarium sześć lat), ale też świeccy przyjaciele. Młodzi i starsi.


I małe dzieci. Kuluary tej rozmowy: jesteśmy w ogrodzie seminaryjnym, podczas przyjęcia z okazji święceń diakonatu. Wokół bratankowie i siostrzeńcy diakonów. Pięcioletni Kazek właśnie stwierdził, że „ma szczęście przyjaźnić się z nowym biskupem”. Jakie to uczucie nim zostać?


Kiedy zadzwonił telefon z nuncjatury apostolskiej, było w zasadzie wiadomo, o co chodzi. (śmiech) Jednak jadąc do nuncjatury, zastanawiałem się, czy to przypadkiem któryś z kolegów nie zrobił mi głupiego kawału… A na serio: pierwsza moja reakcja to zaskoczenie i świadomość, że czeka mnie ogromna zmiana całego życia. Wiem, że będę musiał w dużym stopniu oddać to, co mi bliskie i drogie. Chociażby dozę prywatności, anonimowości, która była do pogodzenia z kapłaństwem, a właściwie nie dotyczy biskupa. Szczerze mówiąc, biskupstwa nie szukałem ani nie pragnąłem. Jednak rzeczywiście wiele osób cieszy się z mojej nominacji. To chyba lepiej, niż gdyby było odwrotnie, gdyby ludzie płakali, a ja bym się cieszył. 


„Szkoda Księdza Profesora. Teraz to już tylko będzie bierzmował” – oto kolejny komentarz. Co z pracą naukową?


Akurat w moim przypadku praca naukowa nie była dominantą. Była jednak bardzo ważna i teraz będę ją musiał mocno ograniczyć. Jednak wierzę, że miejsce tej pasji Pan Bóg szczelnie wypełni. Na razie nie wyobrażam sobie swojego biskupstwa. Wolę zdać się na Ducha Świętego. On wie lepiej i prowadzi. W seminarium marzyłem o pustelni, o odpoczynku z dala od ludzi. Pan Bóg sprawił mi psikusa i całe kapłańskie życie jestem otoczony ludźmi. I to jest dobre. Wiem, że będę się teraz uczył, bo w biskupstwie jestem początkujący. (śmiech) Mężczyzna, by zostać księdzem, przygotowuje się sześć lat. Biskupem zostaje się niemal z dnia na dzień. Nie mam jakiegoś zaplanowanego „programu”, chociaż bardzo bliskie są mi rodziny i ich problemy, a także praca z młodymi księżmi. Biskup to przecież ojciec dla wszystkich. Myślę, że to jest najważniejsze: być blisko ludzi. Biskupia praca administracyjna to środek, nie cel.


I pewnie wielu młodych biskupów uważa podobnie. Potem trzeba zmierzyć się z realiami i codziennością.


I tego trochę się obawiam. Ale widzę też, że Kościół coraz bardziej docenia międzyludzkie kontakty. Tego uczył nas Jan Paweł II, tego uczy papież Franciszek. Pewne zmiany są bardzo głębokie. Nie można ich cofnąć.


Przyznaje się Ksiądz Profesor do miłości do Warszawy. Niezbyt modne. 


Owszem, modne jest narzekanie na Warszawę. Sam zresztą czasem narzekam na to duże miasto, które dokucza spalinami, korkami i hałasem. Ale to moje miasto, tu się urodziłem. Rozumiem je. Warszawa to dom, głębokie korzenie. Tutaj, gdzie teraz siedzimy, ginęły tysiące ludzi za naszą wolność. Gdy się stolicę naprawdę zna, nie sposób jej nie kochać. A że jest trudna duszpastersko? Nie bardziej niż inne duże miasta. W nich w dużym stopniu rozstrzyga się przyszłość Kościoła. W wielkich miastach zawsze też nagromadzony jest wielki potencjał dobra i zła. Przykład? Babilon to symbol wielkiego zła. Nowe Jeruzalem to symbol dobra. Musimy odkrywać w Warszawie Nowe Jeruzalem. I tu dochodzimy do Wspólnot Jerozolimskich, które są mi bardzo bliskie. Osoby związane ze Wspólnotami próbują żyć modlitwą na pustyni miasta. To jest, moim zdaniem, nasza wspólna przyszłość. Nie zmienimy struktury, nie zmienimy realiów życia, ale możemy w naszą codzienność wnieść kontemplację i wyciszenie. Ideałem współczesnego chrześcijanina, nawet żyjącego w zgiełku stolicy, może być życie… mnisze, monastyczne. A ideały, którymi żyli i żyją mnisi, potrzebne są zarówno księżom diecezjalnym, jak i żonie, matce piątki dzieci. 


Stanowczo. Gdy o tym zapomina, wrzeszczy na piątkę.


Więc warto pamiętać, że słowo monachos, które zwykle tłumaczymy: „ten, który żyje sam”, można tłumaczyć: „ten, który żyje dla jednej idei, sprawy”. Niezależnie od tego, gdzie żyjemy i w jakim środowisku, powinniśmy po prostu żyć dla Boga. Chwila modlitwy, rodzinne rekolekcje to znaki żywotności Kościoła. W tym sensie każdy może być… mnichem.


Zbuduje Ksiądz Profesor erem na Miodowej?


Tam już jest kaplica. 


Wokół nas nowo wyświęceni diakoni. Radośni, pełni pasji. Co potem?


Potem będzie zapewne różnie. Jak w małżeństwie. Miłość trzeba pielęgnować, nie wolno pozwolić, by karłowaciała. Jeśli ideały i piękne uczucia zderzą się z obojętnością, karierowiczostwem, czasem agresją, miłość przechodzi wielką próbę. Młodzi ludzie dokonują wyboru drogi życia dość dojrzale, chociaż kierują się przeróżnymi motywacjami. Mniej lub bardziej poważnymi. Sam wstępowałem do seminarium również i z tego powodu, że byłem… kontestatorem. Jednak motywy, nazwijmy to, poboczne, gdy powołanie trwa i miłość się pielęgnuje, mijają. Powołanie to proces i czas oczyszczania z iluzji. Więc wszelkie ludzkie czynniki powolutku odpadają, a na końcu pozostaje najważniejsze, czyli pytanie Pana Jezusa: „Piotrze, czy Mnie miłujesz?”. I to jest ostateczne. Jezus nie pyta o znajomość języków, o umiejętności budowania kolejnego kościoła czy o...


... znajomość ikon i historii sztuki.


Stanowczo nie. W królestwie Bożym ikon nie będzie, będziemy widzieć twarzą w twarz. Pięknem ikon więc napawam się po tej stronie. (śmiech)


Skąd pomysł na wezwanie biskupie „Marana tha”?


Przyszło natychmiast i samo. Może dlatego, że mam głębokie poczucie, że nasze życie tu, na ziemi, to moment. Piękna i ważna, ale chwila. Dopiero po przyjściu Pana przyjdzie ciąg dalszy. 
Czekam

TAGI: