(...) Pewnym jest jedno: rozdzielając Chrystusa od Kościoła, można z nim robić, co się komu podoba.
Chrystus tak, Kościół nie?
Słyszymy dziś niejednokrotnie ludzi o średniej kulturze laickiej lub okazujących sympatię dla wielkich religii indyjskich, będących w modzie od pewnego czasu na Zachodzie, którzy wychodzą z tą śmiałą inicjatywą: Chrystus tak, Kościół nie! Dla nich sam Jezus z Nazaretu, jako taki możliwy jest do przyjęcia, może dlatego, że da się oswoić. Kościół natomiast miałby stanowić nadstrukturę, diafragmę, zbyteczny balast, a przede wszystkim przeszkodę w dotarciu do Chrystusa. A więc dwie strony są sobie przeciwstawione: Chrystus jako wyzwoliciel, Kościół jako uciskający; Chrystus prosty i ekumeniczny, Kościół skomplikowany i jako przyczyna podziałów.
Być może, że w niektórych momentach historycznych i przez określone postawy, Kościół był lub będzie rzeczywiście takim, z powodu niektórych swoich członków. Nie mamy zamiaru prowadzić tu dyskusji na temat socjologii kościelnej. Także w tym przypadku odwoływanie się do Pawła oznacza nie uprawianie fenomenologii, ale odkrywanie istoty Kościoła w jej głębi, takiej, która przez swą naturę ocenia swoje działanie i pobudza do coraz nowych krytyk powziętych w samoświadomości.
Kto przyzwyczajony jest z racji studium do trwania w kontakcie z chrześcijanami pierwszych generacji, nie może nie patrzeć z niepokojem, co więcej, z bólem na ten fakt. Oddzielić Chrystusa od Kościoła: oto o czym pierwotne chrześcijaństwo i paulinizm w szczególności nie tylko nie śniły czynić, ale odrzuciłyby z całego serca. Chrześcijaństwo nie powstało jako społeczność „wolnomyślicieli”, agnostyków na wzór Woltera czy jako szkoła wokół jakiegoś guru, w pewnym stopniu idealisty i w pewnym – aferzysty. Chrześcijaństwo zrodziło się jako Kościół!
Dzisiejsze sporadyczne usiłowanie uczynienia dystansu między Chrystusem i Kościołem, objawia, być może bez zdawania sobie z tego sprawy, jeden z tych dwóch braków: albo nie zna się dobrze postaci Chrystusa i dlatego sprowadza się Go do postaci zwykłego i dającego się manipulować nauczyciela, który swych pierwszych naśladowców miałby zdradzić monopolizując ich; albo też nie zna się prawdziwej tożsamości Kościoła, który bywa ograniczająco i bezkrytycznie utożsamiany z samą grupą jego uznawanych odpowiedzialnych. Pewnym jest jedno: rozdzielając Chrystusa od Kościoła, można z nim robić, co się komu podoba. W przeciwnym wypadku jest jasne, że Kościół słusznie uważany jest za stróża i gwaranta wizji jednorodnej, a nie sprzedajnej Chrystusa. Ale właśnie do tej wizji Kościół winien ciągle się odwoływać.
Rodzi się wówczas spontanicznie pytanie: Ale czym jest rzeczywiście Kościół? Jak był rozumiany przez pierwszych chrześcijan wspólnot Pawłowych? Jakim powinien być dzisiaj?
Rozpocznijmy od odkrycia oryginalnego znaczenia terminu. Dziś słowo „Kościół”, z powodu naleciałości pochodzących ze spekulacji i praktyk także kościelnych, utrwalonych w średniowieczu i później, znajduje się u kresu progresywnej i narastającej degradacji semantycznej. Zagubiło drogę znaczenie pierwotne. W języku świeckim termin stał się synonimem wąskiej elity, zarówno porządku hierarchicznego, jak i zamkniętej i sekciarskiej grupy.
Studia biblijne ukazały, jak przy dziele restauracji, dokładne znaczenie pierwotne . Za-równo wspólnoty palestyńskie posługujące się językiem semickim, jak i hellenistyczne, mówiące językiem greckim, przypisywały terminowi (greckie ekklesía), hebrajskie qahal) bardzo szeroką i pełną doniosłość teologiczną.
Szczególnie w listach Pawła, gdzie słowo to pojawia się 62 razy, ekklesía wskazuje zawsze całość każdej wspólnoty lokalnej w Tesalonikach, Koryncie, Filippi, Rzymie, itd., albo też ogół wszystkich tych Kościołów tworzących jedną wielką wspólnotę, jak to ma miejsce przede wszystkim w listach do Kolosan i Efezjan, bądź nawet, w innej sytuacji, zebranie chrześcijan znajdujących się w domu prywatnym (por. 1Kor 16,19; Kol 4,15; Flm 2). Właśnie ten „ogół” chrześcijan definiuje Kościół, wbrew lub ponad jego różnymi wewnętrznymi podziałami ministerialnymi.
Kiedy Paweł pisze, że „prześladował Kościół Boży”, nie czyni rozróżnienia między członkami i funkcjami. Powtarza to trzy razy w różnych pismach (1Kor 15,9; Ga 1,13; Flp 3,6) i to dlatego, że ciąży mu na sercu fakt, że nie potrafił utożsamić Kościoła z tym Chrystusem, który dopiero objawia się mu na drodze do Damaszku: „Szawle, Szawle, dlaczego Mnie prześladujesz?” (Dz 9,4). Kiedy więc np. pisze do Kościoła w Tesalonikach (1Tes 1,1), traktuje wspólnotę jako całość, razem z tymi, których nieco później wymienia wyraźnie pojedynczo jako tych, „którzy przewodzą wam i w Panu was napominają” (1Tes 5,12). Stąd stwierdzenie, że „Chrystus umiłował Kościół” (Ef 5,25) jest równoznaczne ze stwierdzeniem, że „Chrystus nas umiłował” (Ef 5,2). Wszyscy chrześcijanie razem wzięci stanowią Kościół. Nikt nie może rościć sobie pretensji, że jest bardziej „Kościołem” od innych.
«« | « |
1
|
2
|
3
|
4
|
5
|
»
|
»»