W Afryce mierzono do niego z karabinu. Mimo to Roman Sikoń, 26-letni nauczyciel, wolontariusz Salezjańskiego Wolontariatu Misyjnego w Krakowie, chciałby wrócić do Kenii, gdzie przez rok pracował na placówkach misyjnych.
- Jak to się w ogóle stało, że pojechałeś do Kenii?
- Chciałem zobaczyć prawdziwą Afrykę, nie taką, jaką widać na zdjęciach z kolorowych czasopism i filmów. Myślałem o tym, żeby zrobić coś wartościowego, a nie tylko gonić za pieniędzmi. Chciałem też przez ten czas zastanowić się trochę nad samym sobą. Byłem w Kenii rok, ale czekało tam na mnie tyle pracy, że nie miałem czasu się zastanawiać. I dalej się zastanawiam!
- To jaka jest ta prawdziwa Afryka?
- Afryka jest pełna kontrastów. Byłem tylko w Kenii, ale nawet ten kraj jest tak różnorodny, ma tyle ludów i kultur, że nie można go do końca poznać. Szokujące jest to, że społeczeństwo kenijskie jest bardzo rozwarstwione. Szczególnie widoczne są dwie grupy: nędzarze i bogacze. Z czasem to, co na początku wydawało się egzotyką, staje się codziennością. Coraz mniej się wszystkiemu dziwisz, bo stajesz się częścią tamtego życia. Na przykład tak egzotyczne stworzenia jak skorpiony czy węże są dla ciebie tym, czym dla przeciętnego Polaka myszy i szczury.
- W Nairobi zajmowałeś się dziećmi ulicy?
- To miejsce nazywało się Bosco Boys. Chłopcy często mieli za sobą dość nieciekawą historię: narkotyki, więzienie. Salezjanie wzięli ich pod swoją opiekę. Byłem tam nauczycielem informatyki. Nadzorowałem też wydawanie posiłków i zajmowałem się magazynem.
- Pół roku spędziłeś wśród uchodźców w Kakumie.
- Znałem to miejsce z relacji misjonarzy, którzy wcześniej tam pracowali. To jakby miasto składające się z prymitywnych glinianych domków. Mieszka w nim 86 tysięcy ludzi. Wszystko pokrywa szary kurz, a po deszczu w powietrzu unosi się fetor. 700 osób oczekujących na identyfikatory śpi jedynie pod skromnym zadaszeniem. Żyją w nim przeważnie uciekinierzy wojenni i polityczni z Sudanu, Somalii, Etiopii, Erytrei, Ugandy. Obóz objęła patronatem Organizacja Narodów Zjednoczonych. Kenia zezwoliła na pobyt uchodźców, zapewniła im też policyjny nadzór. Jeśli chodzi o obozową codzienność, to niektórzy nawet nieźle sobie radzą. Szczególnie Somalijczycy i Etiopczycy zajmują się handlem, otwierają sklepiki i restauracje, a także salony wideo.