W Afryce mierzono do niego z karabinu. Mimo to Roman Sikoń, 26-letni nauczyciel, wolontariusz Salezjańskiego Wolontariatu Misyjnego w Krakowie, chciałby wrócić do Kenii, gdzie przez rok pracował na placówkach misyjnych.
- Na czym polegała twoja praca w Kakumie?
- Byłem tam kierownikiem i koordynatorem budowy. Zabudowania, które stawialiśmy, nie były prowizoryczne, bo wychodziliśmy z założenia, że obóz będzie stał dłużej, niż przewidywano. Gdy zostanie rozwiązany, nasze budynki w dalszym ciągu będą mogły służyć tamtejszej ludności. Postawiliśmy m.in. dom dla nauczycieli, dom dla salezjanów oraz 10 kaplic, bo w obozie było 25 tysięcy katolików. Pracowałem tam również jako kierowca, czasem kucharz, instalowałem sprzęt komputerowy i RTV.
- Czym różni się wolontariat misyjny od świeckiego?
- Wolontariusze misyjni powinni - oprócz wykonywania konkretnej pracy - świadczyć sposobem bycia i czynami o swojej wierze. Wyjeżdżając na misje, trzeba też zdawać sobie sprawę z tego, że wolontariusz to nie podróżnik. Taka osoba musi mieć określony cel, umieć podporządkować się regułom panującym na misji, być taktowna, lojalna, komunikatywna, umieć działać w grupie, pracować z pasją i poświęceniem.
- Gdy oglądamy w telewizji program o biedzie w Afryce, normalną reakcją wydaje się chęć pomocy. Ale jak pomagać, żeby przez przypadek nie zaszkodzić?
- Nie wierzę tylko w pomoc materialną, polegającą na tym, że coś się ludziom daje, na przykład żywność, i na tym się kończy. Wydaje mi się, że sensowniej jest pomagać przez edukację. Właśnie na tym opierają się misje salezjańskie. Ludzie uczą się polegać na sobie samych, a nie tylko oczekiwać pomocy z zewnątrz.
- W Kenii stanąłeś oko w oko ze śmiercią...
- Jechałem furgonetką drogą z Kakumy po piasek na budowę. Nagle zauważyłem mężczyznę, który mierzył do mnie z karabinu. Chciał, żebym się zatrzymał. Nie wiedziałem, co robić. Instynktownie nacisnąłem pedał gazu i ominąłem go, pędząc jak najszybciej się dało. Wyszedłem z tego cały. Opatrzność nade mną czuwała. Dwa dni później tą samą drogą jechał inny człowiek. Był w podobnej sytuacji, nie miał jednak tyle szczęścia. On też się nie zatrzymał i dlatego zginął na miejscu.
- I mimo takich sytuacji chciałbyś wrócić do Afryki?
- Tak, i to na dłużej. Tam człowiek czuje, że jest potrzebny i ma satysfakcję z wykonywanej pracy. Może wyjadę do Kakumy, a może zostanę nauczycielem w Polsce? Jeszcze nie wiem.
Rozmawiała Małgorzata Cichoń