Kapucyn kresowy

– W linii prostej to tylko jakieś 50 kilometrów od Przemyśla. Ukraina to cała moja młodość – mówi o. Elizeusz Ludwik Martynów.

Reklama

Z ojcem Elizeuszem umówić się nie jest łatwo. Ciągle pełen pomysłów, ciągle w drodze. Gdy wreszcie się udało, w gdańskim domu przywitał mnie uśmiechnięty zakonnik o przenikliwym spojrzeniu i z brodą podobną do tej, jaką miał św. o. Pio. – To stąd wyruszyłem na Ukrainę – zaznaczył.

Szybkie dorastanie

Urodził się 9 listopada 1934 r. w Lipowcu, powiat Drohobycz, w województwie lwowskim. Mama Anna kojarzy mu się z domowym ciepłem. Pochodząca z zamożnej rodziny, pracowita, spokojna i głęboko religijna. – Gdy szła do kościoła, wszyscy się za nią oglądali, taka była wytworna… – wspomina. Ojciec Jan był pracownikiem Urzędu Drogowego. O tym, jaki był, najlepiej świadczy pewien fakt… Otóż pewnego razu, już w powojennej Polsce, przyjechała do niego wnuczka z narzeczonym. Dziadek wziął młodzieńca na bok. – Jak masz na imię? – zapytał. – Roman – odpowiedział młodzian. Potem były kolejne pytania: – Jesteś już po wojsku? Pragniesz się ożenić z moją wnuczką? Czy ją kochasz? Ostatnie pytanie: – Umiesz się przeżegnać?! Roman był zdumiony, ale powiedział: – Tak. – No to się przeżegnaj! – rozkazał dziadek Jan. Dopiero gdy Roman uczynił znak krzyża, dziadek Jan podał mu rękę i… przywitał się. Jan miał poczucie humoru, nie był jakimś strasznym katolickim ponurakiem. W 1947 r. poszedł do urzędu, żeby wyrobić nowe dowody osobiste. Powiedział wtedy, że żona urodziła się w 1889 roku... podczas gdy ta przyszła na świat rok wcześniej! – Tata wyjaśnił nieco osłupiałej mamie, że po prostu… chciał mieć młodszą żonę – uśmiecha się o. Elizeusz.

Zakonnik prawie nie pamięta wojny. Wioska leżała nieco na uboczu głównych szlaków komunikacyjnych. Odnajduje w pamięci mgliste obrazy, jeszcze z października 1939 r., kiedy do wsi weszli krasnoarmiejcy z karabinami na sznurkach, w mizernych ubraniach. Potem „imponujące” wyglądem i zachowaniem wojsko niemieckie. A w 1944 r. znowu Sowieci. Rodzice nie mieli zamiaru zrzekać się polskiego obywatelstwa i przyjmować radzieckiego. W podjęciu decyzji o wyjeździe pomogły dochodzące informacje o mordowaniu Polaków przez bandy UPA oraz o Katyniu. W 1945 r. ojciec, człowiek bardziej światły… przyniósł Polakom do wypełnienia blankiety: „Kartę Ewakuacyjną” i „Kartę Majątkową”.

– Mama, która wróciła z porannej Mszy św. niedzielnej, powiedziała w domu, że ludzie w kościele niewybrednie wyrażali się o ojcu, mówiąc, iż chce ich wywieźć w nieznane… – wspomina ze smutkiem. Pomimo nacisków matki ojciec tego dnia ze Mszy św. nie zrezygnował.

– To było o północy. Do domu weszło czterech żołnierzy z UPA. Pepesze mieli na sznurkach – wspomina zakonnik, a jego wzrok w tym momencie staje się nieprzytomny, utkwiony w jeden punkt. Któryś z nich zapytał Jana, czy jest Polakiem. Gdy usłyszał odpowiedź twierdzącą, zadał pytanie, czemu nie wyjeżdża do Polski. Wtedy pokazał spakowane rzeczy. Powiedział też, że część z nich została wywieziona na stację kolejową w Drohobyczu, że czekają na transport. Wszystko wydawało się w porządku. W pewnym momencie żołnierzy zainteresowało, kto śpi w pokoju. – Ojciec odparł, że to ja. Zapytali, ile mam lat, o rocznik. Wtedy tata w stresie powiedział, że rocznik 1924… – mówi przejęty. Pomyłka o 10 lat mogła kosztować przyszłego zakonnika życie. – Zapytali, czemu nie jestem w armii i skierowali w moją stronę pepeszę – wyjaśnia. Ludwik nakrył się przestraszony kołdrą, a ojciec wyjaśnił, że dziecko urodziło się w 1934 r. Był też gotów użyć noża, którym przed wtargnięciem ubowców kroił tytoń. Wyszli, każąc wyjeżdżać… Po dwóch miesiącach koczowania na dworcu pociąg zawiózł ich do Nowej Soli.

«« | « | 1 | 2 | 3 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg

Reklama

Reklama

Reklama

Archiwum informacji

niedz. pon. wt. śr. czw. pt. sob.
1 2 3 4 5 6 7
8 9 10 11 12 13 14
15 16 17 18 19 20 21
22 23 24 25 26 27 28
29 30 31 1 2 3 4
5 6 7 8 9 10 11

Reklama