Dawni uczniowie Benedykta XVI podpowiadają, jak zrobić pierwszy krok na drodze głoszenia Jezusa
Jak skutecznie ewangelizować? Zastanawiali się nad tym byli uczniowie prof. Josepha Ratzingera podczas dorocznego spotkania w Castel Gandolfo. Czy na to pytanie można w ogóle udzielić jednoznacznej odpowiedzi? Trudno byłoby dać receptę : garść cytatów z Biblii, dwie łyżki wspólnej modlitwy – rozcieńczyć sympatycznym uśmiechem i wymieszać. Sukces murowany!
Uniwersalnej recepty nie ma, ale dawni uczniowie Benedykta XVI podpowiadają, jak zrobić pierwszy krok na drodze głoszenia Jezusa, by nie poruszać się wśród ludzi, jak słoń w składzie porcelany.
Jakiś czas temu na naszych stronach pojawiła się informacja, że grupka młodych ludzi wyszła do uczestników festiwalu techno, by zasygnalizować, że Bóg jest i „ma do nich sprawę”. Pod tekstem pojawiły się komentarze o „rzucaniu pereł przed świnie” i o tym, że jak mogli iść z Dobrą Nowiną do siedliska zła.
A mnie się wydaje, że oni właśnie zrobili to, co w ostatnich dniach zaproponowali uczniowie obecnie urzędującego papieża – dawniej profesora teologii. Wyszli do ludzi, którym być może potrzebny był delikatny impuls do zainteresowania się religią, wiarą, Bogiem.
Podobnie działa ekipa „Przystanku Jezus”. Są na Woodstocku, pomagają, służą ludziom. SŁUCHAJĄ ich. Jeśli ktoś ma ochotę, rozmawiają z nim o Jezusie.
Prawdę mówiąc, nie wydaje mi się, żeby ci wszyscy, którzy tak ochoczo krytykowali ewangelizacyjną inicjatywę, mogli poszczycić się większymi sukcesami na polu głoszenia Ewangelii. Nie mówię tego z czystej złośliwości. Po prostu wydaje mi się, że nie bardzo interesuje ich to, kim są ludzie, którzy byli na tym festiwalu, dlaczego tam przyszli i czego szukali.
Łatwo zaszufladkować człowieka i z góry postawić na nim krzyżyk: że satanista i narkoman; ćpa, giba się w transie i oddaje swoją duszę złym mocom. Nie ma co z takim gadać. I problem z głowy.
To przykład, ale podobne sytuacje można mnożyć. Martwimy się, że chrześcijaństwo w świecie traci głos. Tylko czy tak się nie dzieje też dlatego, że my chrześcijanie czasem nie wiemy, jak mówić do ludzi, którzy nas otaczają. Nie wiemy, bo tak naprawdę nie interesują nas ich racje.
C.S. Lewis w „Listach starego diabła do młodego” pisze, że jedną z najprostszych dróg do potępienia jest rozbudzenie przez kusiciela w człowieku pychy z powodu wiary. Człowiek wierzący zaczyna stawiać siebie ponad innymi. Myśli o nich z pogardą, bo on wierzy, a oni nie. Czuje się lepszy z powodu swojej wiary. W ten sposób zamiast do nieba, może trafić zupełnie gdzie indziej.
Wrócę jeszcze raz do książki Halika, o której się rozpisywałem w ubiegłym tygodniu. Halik pisze, że Jezus wywarł tak wielkie wrażenie na Zacheuszu, bo zawołał go po imieniu. Jak dziś ewangelizować człowieka, o którym nawet tyle nie wiemy (albo aż tyle)? Gorzej, że często wcale nie chcemy wiedzieć.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).