Parę słów o książce Adrenne von Speyr "Spowiedź"
Wyznanie grzechów
Gdy idziemy do spowiedzi, powinniśmy postawić sobie pytanie: co ja właściwie chcę uczynić? Trzeba też sobie przypomnieć, w jaki sposób Pan ustanowił spowiedź i jaką za to zapłacił cenę. Jest ona darem dla każdego grzesznika, ale przede wszystkim dla całego Kościoła. Dlatego spowiadamy się jako członkowie Kościoła-społeczności. I ta społeczność ma nam towarzyszyć w spowiedzi, w swoją spowiedź mamy ją włączać.
Zbliżamy się do konfesjonału, przy którym może wielu już oczekuje, ktoś odchodzi, inni dochodzą. Trzeba wtedy przybrać wewnętrzną postawę ochotnego współniesienia wszystkich tych spowiedzi i polecania ich Bogu, uświadomić sobie też, że wszyscy inni mnie niosą. W tej chwili jesteśmy może nerwowi i przewrażliwieni, coraz bardziej przejęci powagą tego upokarzającego aktu wyznania. Mimo to wszystko, na co się natkniemy w drodze do konfesjonału i co nas może nawet drażnić, powinniśmy przyjąć w taki sposób, żeby się pogłębiło nasze zrozumienie wspólnoty spowiadających się w Kościele.
Wreszcie przychodzi kolej na nas. Ogarnia nas niezwykła atmosfera konfesjonału. Jesteśmy bardziej wrażliwi na nadprzyrodzoność, niż nam się wydaje i powinniśmy tutaj coś zauważyć. Ta przyciemniona przestrzeń jest miejscem łaski. Miejscem samotności i wspólnoty. Kościół i ja, ja i Kościół. Wchodząc do kościoła, mimo woli przestajemy rozmawiać, jesteśmy pod wrażeniem czyjejś obecności. O ileż bardziej – w miejscu spowiedzi, gdzie jest obecny Duch Święty.
Jest to także miejsce lęku. W rzeczy samej, mało jest momentów, w których byśmy byli bardziej zagrożeni aniżeli na chwilę przed wyznaniem grzechów. Tak łatwo może się tu pojawić uczucie fałszywej dumy, niedopuszczającej upokorzenia i zarzutów. Na dzieci może to działać podniecająco, dla dorosłych jest trudne do wytrzymania. U dzieci możność spowiadania się wywołuje poczucie dorosłości; jest to coś spontanicznego, samorzutnego. U dorosłych nie ma żadnej spontaniczności; jest to stan jakiegoś zakrzepnięcia w sklerotycznej „świadomości kościelnej”. Spowiedź zostawia się na ostatnią chwilę, na sobotni wieczór, wciska się ją między dwa pozostające do załatwienia interesy. I nawet przeciskamy się trochę do przodu, jak w sklepie, byle szybciej z tym skończyć. Bo akurat mamy mało czasu.
Gdybyśmy jednak spróbowali pokonać w sobie ten nastrój pośpiechu, może zarazilibyśmy swoim spokojem innych czekających i pomogli w rozładowaniu atmosfery nerwowości i niszczącego nastrój modlitwy pośpiechu. gdy w sklepie, w którym wielu czeka i niecierpliwi się, ktoś powie: „Proszę, niech pani idzie pierwsza, ja mogę poczekać” – wtedy we wszystkich opada napięcie, a atmosfera poprawia się staje się bardziej ludzka. Ponieważ każdy bierze na siebie część winy. Coś podobnego powinni czuć względem siebie wszyscy oczekujący przed konfesjonałem. Mają pamiętać, że obecność w kościele jest zawsze współobecnością eucharystycznego Pana. Jesteśmy szanownymi gośćmi, upoważnionymi do wejścia. On jest gospodarzem, cały jest dla nas, słucha nas, usługuje nam, czyni wszystko, co może nam sprawić radość. Również od nas oczekuje jakiegoś znaku, mówiącego, że czujemy się zaproszeni – samej choćby naszej obecności. A jakby mimochodem, samą tą obecnością, przyczyńmy się też do pogłębienia nastroju nastroju miłości. Powinniśmy być obecni w taki sposób, że samo to jest już pomocą. Nie wchodzić do kościoła w zupełnej izolacji od innych, wyłącznie dla uregulowania swoich spraw osobistych, w przekonaniu, że inni mogą nas nie obchodzić, co najwyżej przeszkadzają nam. Nie tracić chwili czasu, nawet jeśli musimy długo czekać, bo tutaj jest nie tylko miejsce, ale i czas łaski.
Również pokuta oczekiwania ma źródło w łasce. Co najwyżej, nieco później wrócę do domu, ale ileż razy wróciłem przecież o wiele później tylko dlatego, że na ulicy wdałem się z kimś w pogawędkę. A może ta właśnie spowiedź, tak się przedłużająca i wszystkich wstrzymująca, ma jakieś decydujące znaczenie. Czy spowiedź, na którą czekam, nie mogłaby także stać się równie decydującą, tak że wszystkie inne moje sprawy do załatwienia okażą się przy niej drobnostką bez znaczenia?
Przychodzi na mnie kolej wyznania wszystkiego, co przygotowałem. Wyznanie to ma się dokonywać nie w nastroju radości z uczynionego postanowienia poprawy i oczekiwanego rozgrzeszenia, lecz w poczuciu upokorzenia. Tak, to niestety prawda: to zrobiłem, taki rzeczywiście jestem. W wyznaniu kapłan powinien rzeczywiście odczuwać, że ma do czynienia z grzesznikiem, a nie tylko z kimś z drugiej strony kratek. W świetle powziętych postanowień tak łatwo jest uważać swoją przeszłość za odległą i już się nią nie przejmować.
Wyznać grzechy w prawdzie, bez pomijania czegokolwiek, z nieobłudną pokorą. Raz jeszcze jakby się cofnąć, odczuć cały przytłaczający ciężar własnej winy. Ale wyznać z wiarą, która wszystkiego oczekuje. Żałowałem już, oczywiście, poczyniłem postanowienia i tym samym opuściłem poniekąd najgłębsze pokłady grzechu. Jednak przebaczenie nie jest przecież sprawą moją, lecz Boga. Muszę uczynić krok do tyłu. Albo też może, przez żal i postanowienie poprawy, powinienem stać się pokorniejszy i uświadomić sobie, że moje postanowienie poprawy było zrazu czysto ludzkie i żeby mogło osiągnąć pełną ważność w sakramencie, musi najpierw przejść przez łaskę rozgrzeszenia, pouczenie i pokutę. Nie od siebie, lecz od łaski Pana mam wszystkiego oczekiwać, z dotrzymaniem postanowienia włącznie. W wierze usłyszę pouczenie Ducha Świętego, w niej otrzymam rozgrzeszenie, w niej także wyznam teraz grzechy.
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).