Zło, także niewielkie, nigdy nie staje się dobrem.
Wtorek, 10 dzień października. Krwawa łaźnia z Izraela przenosi się do Strefy Gazy. Turcy robią swoje z Kurdami. Co dzieje się w Górskim Karabachu? Świat chyba przestało to już interesować. Także z bliskiej nam Ukrainy doniesień od pewnego czasu znacznie mniej. Znaczy ofensywa ostatecznie ugrzęzła i coraz bardziej realnym staje się scenariusz, w którym Ukraińcy będą musieli pogodzić się z aneksją ich terytoriów. Zwłaszcza, że powoli coraz mniej chętnych do ich wspierania. W Polsce wojny nie ma, ale też przedwyborczo gorąco. W Kościele zaś... Pomińmy gorszące wydarzenia w Dąbrowie Górniczej, które, nota bene, powinny skutkować zdecydowanymi działaniami oczyszczającymi kapłańskie środowisko. Przede wszystkim jednak trwa rzymska faza synodu o synodalności. Czekamy...
A czekając pewnie niejeden zastanawia się, co właściwie w tym naszym Kościele się dzieje. Wielu domaga się jakichś zmian. Tyle że Ewangelia się nie zmieniła. Księża zrezygnują z sutann? Ok, strój to sprawa marginalna. Tyle że proponowane dziś zmiany dotyczą spraw znacznie istotniejszych. Jak dostosowując Kościół do współczesności zmieścić się w jej ramach?... No właśnie, to chyba niewłaściwie postawione pytanie, prawda? Czy nie powinniśmy raczej pytać, jak sprawić, by Kościół był jak najbardziej Ewangelii wierny? Bo dlaczego niby jej maksymalizm, wyrażony chociażby w „Kazaniu na górze”, przez wieki inspirujący do świętości, próbować zastępować „mieszczeniem się ramach” i to jeszcze po uprzednim upchnięciu kolanem?
To trochę jak z tym podziałem na grzechy lekkie i ciężkie. Pierwsze, wiadomo, nie wymagają sakramentalnej spowiedzi; w przypadku drugich jest ona konieczna. Stąd niejeden katolik czasem zastanawia się czy coś jest grzechem lekkim czy już ciężkim. I dopóki dotyczy to spraw z przeszłości problemu nie ma. Zaczyna się, gdy pojawia się kalkulowanie na co mogę sobie w przyszłości pozwolić, by jeszcze nie było grzechu ciężkiego. Dziwne stawianie sprawy, prawda? Jesteśmy tylko ludźmi, ulegamy więc różnym słabościom, ale kalkulować „to MOGĘ” zrobić, bo to nie grzech ciężki” to chyba już wyraz jakiegoś zdeprawowania. Zło, nawet małe, ciągle jest przecież złem. Nigdy nie staje się dobrem, do którego każdy chrześcijanin zawsze powinien dążyć. Podziałał na grzechy lekkie i ciężkie, mający pomóc realniej spojrzeć na swoją postawę, dla niektórych staje się źródłem lekceważenia mniejszego zła. Albo, co jeszcze gorsze, uznaniem go za coś, jeśli nawet nie dobrego, to na pewno moralnie obojętnego.
Myślę, że coś podobnego dzieje się dziś w Kościele. Próbując być otwartymi chcemy dobrze zważyć to zło, które wokół siebie dostrzegamy. Bo chcemy dać ludziom, także tym bardziej grzesznym (wedle ludzkiego mniemania) nadzieję na zbawienie i życie wieczne; chcemy przyciągnąć ich do Chrystusa. Niestety, przy tej okazji w oczach niektórych to zło, które oceniamy jako mniejsze, złem być przestaje. I nawet jeśli nie nazywa się tego dobrem, to czymś moralnie obojętnym już jak najbardziej. W ten sposób z gruntu ewangeliczne dążenie słabych do ideału zamienia się na promowanie zadowolonej z siebie bylejakości. A zadowolona z siebie bylejakość łatwo przestaje dostrzegać w sobie jakiekolwiek zło. Nawet to największe.
Kościół powinien otwierać się na tych, którzy są na zewnątrz? Jak najbardziej. Ale otwarte drzwi, a próby przesuwania ich tak, by ci stojący najbliżej bez zrobienia choćby tylko paru kroków znaleźli się w środku, to zupełnie co innego. Głosiciel Ewangelii nie jest sprzedawcą wciskającym ludziom nikomu niepotrzebne gadżety. On oferuje skarb, on oferuje najpiękniejsza perłę. Będzie je miał ten, kto dla ich zdobycia nie będzie się wahał sprzedać tyle swojego, by móc je kupić.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Synodalność to sposób bycia i działania, promujący udział wszystkich we wspólnej misji edukacyjnej.
Droga naprzód zawsze jest szansą, w złych i dobrych czasach.
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.