Zbyt wiele razy mówione, usłyszane, by móc to zignorować: „Ja tego nie zrobię swoim dzieciom”; „Nie chcę być dla nikogo ciężarem”; „Boże, żeby tylko nie leżeć”… Kiedy właściwie ta wajcha przeskakuje na drugą stronę? Od „kochajmy naszych staruszków” do „nie chcę być jednym z nich”?
Niby to zwyczajne i zrozumiałe, że nie jesteśmy miłośnikami cierpienia, a miłośnikami życia. I zapewne pochopne byłoby wysnuwanie stąd wniosku o ludzkiej hipokryzji. Jednak ta ambiwalencja w naszym stosunku do schyłku człowieczych lat, o ile idą one zwykłym torem, jest zastanawiająca.
Spadek formy i znikanie pamięci, porządek dnia wyznaczany dawką leków i nowi znajomi z poczekalni, pampersy i cewniki… I ta ogólna świadomość własnej niewystarczalności. Podglądamy ich czasem ukradkiem. Starszy pan piskliwym głosem proszący o pół kilo ziemniaków w kolejce przed nami. Mama-kruszynka, niespodziewanie ciężka, powtarzająca raz po raz imię taty. Zrzędliwy sąsiad upierający się przy rzeczach, na które dawno machnęliśmy ręką. Na ulicach i w kościołach, w reklamach i w gazetach, w przychodniach i w domach.
Czy nasze bycie z nimi ma wartość? Gdybyśmy odwrócili sytuację i to pytanie: czy nasze bycie nimi ma wartość? Bycie takimi, jakimi widzimy ich teraz, dzisiaj: czy ma wartość? Nie uciekajmy zbyt szybko w ogólniki, w metaforykę człowieczeństwa i religii. Nie mierzmy tej wartości siłą własnych przekonań ani porywami serca – nie chodzi tu o obiektywizm czy słuszne racje. Pytam raczej o nasz sposób widzenia, o nasze oczy dzisiaj, teraz.
*
Zbyt wiele razy mówione, usłyszane, by móc to zignorować: „Ja tego nie zrobię swoim dzieciom”; „Nie chcę być dla nikogo ciężarem”; „Boże, żeby tylko nie leżeć”…
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Pocieszam się, że następnym miejscem mojego pobytu będzie jakaś mogiłka.