Oskarżonym mógł być każdy, kto znalazł się w pobliżu katedry lub publicznie przyznawał do wiary w cud. Śpiewanie pieśni religijnych kwalifikowało się od razu do postawienia przed sądem. Tak było w Lublinie w lipcu 1949 roku.
3 lipca 1949 roku na obrazie Matki Bożej w katedrze pojawiły się łzy. Kiedy wieść o płaczącej Maryi rozeszła się najpierw po Lublinie, a w ciągu kilku dni po całej Polsce, do miasta zaczęły zjeżdżać tłumy pielgrzymów. Każdy chciał pomodlić się w swoich sprawach w tych bardzo wówczas niepewnych czasach. W kulminacyjnym momencie pod katedrą było 20 tys. ludzi, którzy stali w wielogodzinnej kolejce, by wejść do kościoła. Władza ludowa początkowo postanowiła zignorować wydarzenie. Kiedy jednak okazało się, że do Lublina przyjeżdżają ludzie z całej Polski, pokazując, że wpajane w społeczeństwo przekonanie, że Kościół to ciemnogród i przeżytek nie przynosi rezultatu, podjęto zdecydowane działanie.
– Trzeba pamiętać, że rok 1949 to początek budowy stalinizmu, którego elementem była walka ideologiczna, a Kościół katolicki był jednym z poważniejszych wrogów. To było zderzenie dwóch światów, swoista walka o dusze społeczeństwa. Rząd ogłasza wymagania względem duchowieństwa, mnożą się wystąpienia władz przeciwko Kościołowi z jednej strony, z drugiej biskupi piszą listy duszpasterskie sprzeciwiające się laicyzacji. Społeczeństwo boi się, że nowa władza zacznie zamykać kościoły, że odbierze ludziom własność, rolników umieści w kołchozach, ludzie nie będą mogli sami decydować o sobie – mówi historyk Jacek Wołoszyn.
Halina Sołtys była wówczas młodą dziewczyną. Do katedry zaglądała często, jak większość mieszkańców Lublina. Jednak od 3 lipca, kiedy na obrazie Matki Bożej pojawiły się łzy, nie było to takie proste. Nieustanne pielgrzymki ludzi ciągnących nie tylko z miasta, ale i różnych stron Polski sprawiały, że pod katedrą stały ogromne kolejki oczekujących, by pomodlić się przed obrazem Matki Bożej. Dla ówczesnych władz było to nie do zniesienia. O cudzie nie mogło być mowy – pisała ówczesna prasa, nazywając wierzących ciemnogrodem. Ludzie jednak nic sobie z tego nie robili. Tłumnie przyjeżdżali do katedry, gdzie odnotowywano wiele nawróceń i uzdrowień.
Próba sił
Nie mogąc nic na to poradzić, władze PRL postanowiły z cudem rozprawić się siłą. Na 17 lipca władze zaplanowały wielką manifestację "antycudową" na placu Litewskim. W tym samym czasie w kościele kapucynów trwała Msza Święta. Mały kościółek nie mógł pomieścić wszystkich wiernych, więc część stała na zewnątrz, mieszając się niemal z uczestnikami wiecu rządowego. Z jednej strony płynęły teksty Mszy, z drugiej z głośników skandowano hasła antyklerykalne. Zaczęła się nierówna demonstracja sił. Katolicy pod kościołem śpiewali „My chcemy Boga”, megafony krzyczały: „precz z klerem”. Doszło do przepychanek. Tajni agenci znaczyli kredą ubrania tych, którzy opowiadali się za wiarą. Centrum miasta otoczyła milicja. Ludzi, którzy zorientowali się w sytuacji i próbowali wydostać z zamieszania na placu Litewskim, aresztowano w bocznych uliczkach. Jedną z osób próbujących wydostać się z centrum była pani Halina, która tak wspominała to wydarzenie:
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Nie było ono związane z zastąpieniem wcześniejszych świąt pogańskich, jak często się powtarza.
"Pośród zdziwienia ubogich i śpiewu aniołów niebo otwiera się na ziemi".
Świąteczne oświetlenie, muzyka i choinka zostały po raz kolejny odwołane przez wojnę.
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.