Choroba hazardu może dotknąć każdego dnia, w każdej chwili. W karnawale, Wielkim Poście, latem. Niepostrzeżenie i przypadkowo. Całkiem tak, jak mała kulka wskakuje w kolejne przegródki cyfr i kolorów na kole ruletki. Czasem wywołuje radość, zwykle jednak rozgoryczenie i rozpacz. Z prawnikiem i właścicielem firmy, ale i uzdrowionym z nałogu hazardzistą Marcinem rozmawia ks. Sławomir Czalej.
Grałeś dalej…
– Tak, bo miałem odłożone pieniądze. Kasyno stało się moją pracą! Zmieniłem swój tryb życia. Wróciłem do Polski i zacząłem grać w Gdyni od 10 rano do 16–17. Potem chwila przerwy i od 21 do 4 w nocy dalej. I tak codziennie. Poznałem dziewczynę, zakochałem się (dziś jest moją żoną), ale nawet to nie zastopowało mojego uzależnienia. Choć bywało, że obiecywałem sobie, iż już nigdy w życiu nie zagram. Te postanowienia trwały zwykle około dwóch tygodni.
Ile przepuściłeś oszczędności?
– Jakieś 220 tys. Wszedłem w kredyty bankowe, chętnie mi udzielane, no bo młody chłopak, bezdzietny, kawaler. Miałem wszystkie karty kredytowe. Od platynowej do bordowej. Brałem kredyty po 15 tys., nieważne w jakim banku i na jakich warunkach. Później, kiedy zacząłem wychodzić z choroby, uświadomiłem sobie, jakim cholerstwem są te karty i jakie de facto zaciągnąłem długi. Na jednej karcie, w ciągu jednego dnia potrafiłem mieć obrót 47 tys. zł! Bo ja nie tylko wybierałem z konta, jak wygrywałem, to wpłacałem.
Obliczyłeś, ile w sumie przegrałeś?
– Oczywiście, że tak. Pół miliona… W tym także kredyty na rodziców… W kasynie nauczyłem się świetnie kłamać. Zmanipulowałem wszystkich. Doszło nawet do tego, że pożyczyłem pieniądze od lichwiarza. 10 proc. od pożyczonej sumy codziennie. Straciłem wszystko, ale także zostałem wypalony z miłości, z emocji. Dzisiaj myślę o tym z przerażeniem. Spokój ducha odzyskiwałem, kiedy grałem. Gdy już zaczynali zamykać kasyno, dostawałem drgawek, pociłem się. Doszło do tego, że jak zamykali kasyno w Gdyni o czwartej, to jechałem biegiem do Sopotu, bo tam było czynne do piątej. Zawsze elegancko ubrany, pachnący drogimi perfumami, jeżdżący dobrym samochodem. Huśtawka emocji. Skrajne emocje, z tysiąc dziennie, w zależności od tego, jak wpadała kulka. Czas w kasynie mijał mi błyskawicznie.
Kiedy stwierdziłeś, że jesteś w punkcie, w którym sam z tego nie wyjdziesz?
– Wszystko zawdzięczam swojej żonie Oli. Gdyby nie ona…
Sporo ryzykowała…
– Bardzo dużo. Ale nigdy nie mówiła: albo pójdziesz się leczyć, albo odejdę. Ślub miałem w maju 2009 r., a leczyć zacząłem się w lipcu. Wskazała mi drogę, choć była bardzo młoda. Wtedy miała 21 lat! Razem poszliśmy na spotkanie anonimowych hazardzistów w Gdyni.
Chciałbym jeszcze jedną rzecz podkreślić. Ja naprawdę straciłem wszystko. Był moment, że nawet rodzinę. Nie mówiąc o pracy, pieniądzach, przyjaciołach. Ale nigdy nie straciłem wiary. Modliliśmy się z żoną codziennie do Boga, żeby nam pomógł i wskazał drogę. W kościele codziennie tysiące razy przepraszałem. Nigdy nie straciłem nadziei, że się uda… Długo trwało, zanim przyznałem się przed sobą, ile przegrałem. Na terapii żyłem za 3 zł dziennie. Żona mi dawała. Wystarczało na kolejkę i na drożdżówkę… Dzisiaj, kiedy patrzę wstecz, to nie zamieniłbym obecnego życia na nic innego, na wirtualny świat. Na dniach ma się nam urodzić córka.
Nie boisz się, że wrócisz?
– Oczywiście, że się boję. Ale narzuciłem sobie olbrzymi rygor; jak chcę zagrać, to mówię sobie, że nie dziś, tylko jutro. A jutro jest lepiej.
Nawet jeśli na filmie oglądanym w telewizji pojawia się scena z kasynem, robiło mi się ciepło. To jest choroba nieuleczalna, ale można ją powstrzymać. Teraz w styczniu minęło półtora roku, jak nie gram. Spłaciłem większość długów. Zerwałem z iluzją. Życie realne jest wspaniałe… Chociaż została pamiątka – często skacze mi ciśnienie.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Poinformował o tym dyrektor Biura Prasowego Stolicy Apostolskiej, Matteo Bruni.
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).