Zbudowało nas to, czego doświadczyliśmy na Węgrzech

O przeżywaniu Kongresu Eucharystycznego, jego owocach dla Libanu, sytuacji na Bliskim Wschodzie i odpowiedzialności Zachodu mówi Kard. Béchara Boutros Raï

Reklama

– Doświadczyliśmy czegoś bardzo ważnego. Odkryliśmy naród głęboko wierzący i rozmodlony. I to głęboko nas poruszyło. I o tym będziemy świadczyć, to będziemy mówić naszym wspólnotom: że Węgrzy, to naród, który naprawdę kocha Eucharystię, kocha swoją wiarę i kocha Kościół – mówi w rozmowie z KAI maronicki patriarcha Antiochii kard. Béchara Boutros Raï, podsumowując swój udział w zakończonym tydzień temu 52. Międzynarodowym Kongresie Eucharystycznym w Budapeszcie.

KAI: Księże Kardynale, podczas 52. Międzynarodowego Kongresu Eucharystycznego dużo mówiło się o jego wymiarze ekumenicznym, ponieważ brało w nim udział kilkoro hierarchów Kościołów wschodnich. Czy, odwołując się do doświadczenia Kościoła w Libanie, to wydarzenie rzeczywiście może przysłużyć się budowaniu dialogu wśród chrześcijan?

Kard. Béchara Boutros Raï: Przede wszystkim, uczestnikami tego kongresu byli katolicy różnych obrządków, którzy przypominali, że Eucharystia jest centrum życia Kościoła. Słuchając ich świadectw i świadectw niektórych prawosławnych, po raz kolejny mogliśmy się przekonać, że co do znaczenia Eucharystii, wszyscy jesteśmy zgodni, jednak problemem jest to, że ponieważ nie ma pełnej jedności Kościołów, to nie ma też jedności w udziale całego Kościoła w Eucharystii. To jednak nie ma żadnego negatywnego wpływu na doktrynę dotyczącą Eucharystii – ona pozostaje wspólne dla całego Kościoła. Ponieważ jednak to właśnie Eucharystia jest znakiem jedności Kościoła, nie możemy urządzać „teatru”: stawać wspólnie do ołtarza, podczas gdy dzieli nas tak wiele innych kwestii.

Dla nas, maronitów, czyli: chrześcijan obrządku wschodniego, udział w tym kongresie był okazją do zamanifestowania tej jedności Kościoła. Przyjechaliśmy do Budapesztu na zaproszenie kard. Erdő. Wyznajemy tę samą wiarę w Eucharystię jako centrum życia chrześcijańskiego. Tym, co nas różni, jest liturgia, ale te różnice pokazują bogactwo Kościoła, który ma tak wiele różnorodnych liturgii łacińskich i wschodnich, ale wspólną doktrynę, wedle której Eucharystia jest sercem Kościoła.

A wracając do samego kongresu, jego niewątpliwym bogactwem były katechezy, których słuchaliśmy każdego dnia. One wprowadzały nas w teologię Eucharystii, a następnie były uzupełniane osobistymi świadectwami. To stanowiło piękno i bogactwo tego spotkania. Dlatego powracaliśmy z tego spotkania wzbogaceni o głębsze rozumienie doktryny Eucharystii i doświadczenie jedności.

Dodam jeszcze, że jednym z owoców tego Kongresu Eucharystycznego jest to, że na dzień przed jego zakończeniem w Libanie udało się stworzyć nowy rząd, którego brakowało od 13 miesięcy. Bardzo się o to modliliśmy.

KAI: Z jakim przesłaniem z wizyty na Węgrzech wraca Ksiądz Kardynał do Libanu?

– Doświadczyliśmy tam czegoś bardzo ważnego. Odkryliśmy naród głęboko wierzący i rozmodlony. I to głęboko nas poruszyło. I o tym będziemy świadczyć, to będziemy mówić naszym wspólnotom: że Węgrzy, to naród, który naprawdę kocha Eucharystię, kocha swoją wiarę i kocha Kościół. Widzieliśmy to w wielu momentach tych intensywnych dni: podczas Mszy św., adoracji, katechez. Węgrzy uczestniczyli w nich do końca. Nikt nie wychodził w trakcie. To ma wielkie znaczenie i jest znakiem na przyszłość: w tym kraju istnieje powaga w traktowaniu spraw. Odkryliśmy też, że rząd wspiera ten Kościół i te wartości, broni ich – to bardzo ważne. Ważne też, że Węgry dają znakomite świadectwo w Europie. Jan Paweł II pragnął, aby w świadomości Europejczyków utrwaliło się, że korzenie Europy są chrześcijańskie. Węgrzy nalegają na budowanie tej świadomości i zawarły te odniesienia w swojej konstytucji.

KAI: Skoro mowa o św. Janie Pawle II, nie można nie przywołać jego słów o tym, że Liban jest nie tylko krajem, ale „przesłaniem dla świata”. Czy jednak dziś, kiedy równowaga waszego kraju została zachwiana przez konflikty na Bliskim Wschodzie, te słowa nadal są aktualne?
Reklama

– Kiedy św. Jan Paweł II mówił, że Liban jest czymś więcej, niż krajem, że jest przesłaniem różnorodności i wolności dla Wschodu i Zachodu – mówił o prawdziwej i widocznej wówczas tożsamości Libanu. Bowiem nasz kraj, jako jedyny na całym Bliskim Wschodzie uznaje różnorodność religijną i kulturową, oddzielając religię od państwowości. We wszystkich pozostałych krajach dominuje jedna religia, jeden sposób myślenia, jedna partia polityczna i jedna władza – to jest: islam. I na tym tle Liban jest zupełnie wyjątkowy: wiele religii, wiele kultur, wszystkie wolności obywatelskie, pełne poszanowanie międzynarodowej karty praw człowieka, ustrój demokratyczny i równość wobec władzy tak chrześcijan jak i muzułmanów. A także wolność sumienia, pozwalająca na swobodną zmianę wyznania.
I, owszem, ta tożsamość się nie zmieniła, także dlatego, że zapisana jest również w konstytucji i pakcie narodowym. Jednak Liban zmaga się dziś z potężnym kryzysem politycznym, ekonomicznym i społecznym, spowodowanym różnego rodzaju zewnętrznymi wpływami na życie naszego kraju. Zaczęło się od Palestyńczyków, podczas wojny domowej w 1975 r., następnie przyszła armia syryjska, potem okupacja izraelska, a teraz Iran i Hezbollah. Te próby zewnętrznego wpływania na życie polityczne naszego kraju sprawiło, że Liban toczy dziś poważna choroba.

KAI: Czy jest na nią lekarstwo?

– Lekarstwem będzie uznanie przez wspólnotę międzynarodową tożsamości Libanu jako państwa neutralnego. Liban jest neutralny i trzeba to uznać, bo tylko jako taki może odgrywać swoją rolę w tym regionie świata. A tą rolą jest bycie ostoją pokoju i stabilizacji, a także przestrzenią spotkania. Aby głosić to przesłanie spotkania – nasz kraj musi być neutralny!
Reklama

Ponadto, jeśli chodzi o kwestię migrantów, mamy u nas ponad milion uchodźców z Palestyny i półtora miliona syryjskich przesiedleńców. Na cztery miliony mieszkańców! To ponad połowa ludności Libanu! Na 12 mln kilometrów kwadratowych, w malutkim państwie, rozciągniętym między morzem a górami. Jakież to brzemię ekonomiczne, polityczne, społeczne! Kraje wspólnoty międzynarodowej nie powinny nigdy rozpoczynać prowadzenia wojny na Bliskim Wschodzie! Bo tych wojen chciały agendy światowych sił. I tak, jak zniszczyły one te ziemie, usuwając z nich mieszkańców, tak też powinny teraz pomóc w odbudowie krajów i powrocie narodów do swoich ojczyzn.

My, chrześcijanie, żyliśmy wspólnie z muzułmanami od samego początku pojawienia się islamu. Bywały trudne momenty, ale przez wieki wypracowaliśmy wspólnie kulturę narodową i staliśmy się ważnym elementem dla zachowania równowagi w islamie. Dla nas więc jest ważne, aby wszyscy przesiedleńcy i uchodźcy jak najszybciej powrócili do siebie, aby ich ziemie nie znalazły się w rękach fundamentalistów i terrorystów. Dlatego potępiamy politykę niektórych państw, niszczącą nasze spokojne życie na Bliskim Wschodzie. Mówimy przebywającym u nas uchodźcom i przesiedleńcom, bo są to dwie różne grupy: pierwsza wojna została wam narzucona. Ale jeśli nie wrócicie na swoje tereny, to wy wywołacie kolejną. Bowiem zniszczycie bezpowrotnie waszą kulturę i historię. I zachęcamy różne kraje: pomóżcie tym ludziom powrócić do ich krajów. Nie pomagajcie im przenosić się do nas, ale pomagajcie im tam, na miejscu.

Tymczasem jednym z powodów, dla których różne organizacje wciąż wolą pomagać przesiedleńcom poza ich ojczyzną, są względy polityczne: nie chcą one uznać, że wojna w Syrii się zakończyła. W tej Syrii, która skądinąd była na bardzo wysokim poziomie ekonomicznym, a za sprawą narzuconej z zewnątrz wojny cofnęła się o jakieś 50 lat. Pod pretekstem wprowadzania demokracji. Tymczasem demokrację buduje naród. Pozwólmy zatem narodom, by same budowały swoją demokrację. I oddajmy im ich godność.
 

KAI: O pomocy migrantom mówi się dziś więcej, niż o wspieraniu narodów, które – tak jak Libańczycy – niosą im pomoc na Bliskim Wschodzie. Jakie w tej kwestii zadania przed Kościołem?

– Kościół zarówno lokalny, jak też Stolica Apostolska czy diecezje na całym świecie – naprawdę pomaga, jednak potrzeby są ogromne. Dlatego pomagać powinny też państwa, a te nie pomagają za nic. Mamy w Libanie szkoły, uczelnie, szpitale, instytucje społeczne, które potrzebują pomocy materialnej i finansowej. Zamiast państw, pomagają nam instytucje kościelne. Tymczasem nasze szkoły katolickie, nieodzowne dla społeczeństwa, bo ze względu na swój wysoki poziom, uczą się w nich także muzułmanie, przeżywają wielkie trudności. Podobnie szpitale. Te instytucje nie są w stanie opłacać pracowników, muszą zwalniać wielu z nich, a w ten sposób nasz kraj traci najlepszych profesorów, lekarzy, pielęgniarzy, bankierów, ludzi interesów. Wartość naszej waluty spadła na tyle, że dolar, który dotąd wart był 1,5 tys. lir libańskich, w tym roku osiągnął wartość 20 tys. lir! Blisko 70 proc. naszych obywateli żyje dziś w biedzie. I podczas gdy osiedlają się u nas migranci, otrzymujący pomoc, pracę i zwolnienie z podatków, Libańczycy migrują. Cóż stanie się z naszym krajem, o którym tak pięknie mówił Jan Paweł II? Zastąpimy Libańczyków obcokrajowcami, którzy nic nie mają wspólnego z libańską kulturą? To jest nasz wielki dzisiejszy problem!

KAI: Dziękuję za rozmowę.

«« | « | 1 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg

Reklama

Reklama

Reklama

Archiwum informacji

niedz. pon. wt. śr. czw. pt. sob.
1 2 3 4 5 6 7
8 9 10 11 12 13 14
15 16 17 18 19 20 21
22 23 24 25 26 27 28
29 30 31 1 2 3 4
5 6 7 8 9 10 11

Reklama