Pan Bóg od nikogo nie oczekuje uratowania całego świata. Wystarczy ofiarować coś „ze swego niedostatku”.
Siedział kiedyś człowiek w swoim warsztacie, uprawiał pole i zajmował się swoją rodziną, niewiele wiedząc o otaczającym go świecie. Sensacją były nowinki z sąsiedniej wioski czy pobliskiego miasteczka. O tragediach ludzi z innych kontynentów wiedzieli nieliczni. Jeśli już miała tam dotrzeć pomoc, z reguły było za późno. O co nie można mieć do kogokolwiek pretensji. Taki był świat bez środków komunikacji.
Dziś, po kilku zaledwie minutach, wiemy o trzęsieniach ziemi, tsunami, powodziach, wojnach i innych nieszczęściach. Wiadomości prawdziwe mieszają się z fałszywymi. W głowie zamęt. Coraz częściej poczucie bezradności. Zwłaszcza gdy na kryzysy humanitarne nakładają się wszelkiej maści kryzysy polityczne. Gdy ból, cierpienie i głód jednych, dla innych są tylko i wyłącznie trampoliną, z której odbić się można po wymarzoną władzę, rozszerzyć strefę wpływów, zdobyć kolejne rynki.
Do tego dochodzą uzasadnione lęki o własne bezpieczeństwo. Jak choćby w nasilającym się kryzysie afgańskim. Z jednej strony przekonanie o konieczności ratowania zagrożonego życia, z drugiej obawy, by wraz z rzeszą uchodźców nie dotarła kolejna fala przemocy. Boć ten ułatwiający komunikację dobra świat , za pomocą tych samych urządzeń i środków, ułatwia komunikację zła. Stąd zamęt w niejednej głowie i pytania jak i komu pomagać, do kogo pomoc dotrze, komu uratuje życie, kogo wzbogaci, a komu pomoże zdobyć władzę.
Abstrahując od pytań warto przy okazji zauważyć, że ta wyrażająca się w przyprawiających o zawrót głowy liczbach fala rozlewającego się w tysiącach akcji humanitarnych dobra, ma swoje chrześcijańskie korzenie. Przecież wyzwoliło ją, uruchomiło, Jezusowe „byłem głodny” i chrześcijańska wizja godności osoby ludzkiej. Ba, nawet nadużywane dziś pojęcie praw człowieka wywodzi się z Ewangelii. O czym nie wszyscy chcą pamiętać.
Ilość pytań i dylematów jest proporcjonalna do ilości wyzwań stawianych przez życie. Jak nie pogubić się w tym wszystkim? Co ważniejsze nie utracić ludzkiej i chrześcijańskiej wrażliwości, nie zobojętnieć…? Zwłaszcza mając ograniczone możliwości.
Dla chrześcijanina drogowskazem pozostaje uboga wdowa i przypowieść o soli. Pan Bóg od nikogo nie oczekuje uratowania całego świata. Wystarczy ofiarować coś „ze swego niedostatku”, szczyptę soli, a suma małego dobra przemieni się w ocean dobra. Mówią o tym twórcy wszystkich organizacji humanitarnych. Ich budżet, w ogromnej części, tworzą niewielkie datki osób, które niekiedy dosłownie zrezygnowały z kawałka chleba, by ofiarować go umierającym z głodu. Nie uratowały świata. Ocaliły jedno życie. Świat o nich nie wie. Choć dzięki nim istnieje.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).