Zgłosiłem się do dyrektora szpitala zakaźnego, bo chciałem przyjść z posługą sakramentalną do leżącego tam znajomego. Wszystko wskazywało, że nie będzie łatwo otrzymać zezwolenie - pisze ks. Grzegorz Draus, proboszcz parafii św. Jana Pawła II we Lwowie.
Był to czas największego strachu i nasilenia ograniczeń kwarantanny (marzec 2020), nawet komunikacja miejska była ograniczona, poza miastami w praktyce nie istniała. Dzięki temu, zapoznałem się z wieloma ludźmi z personelu medycznego różnych szpitali, biorąc udział w akcji "Podwieźć medyka". Były to często długie wyprawy, ale w tej "wojennej" sytuacji koniecznym było pomóc pracownikom szpitali dojeżdżających z oddalonych od głównych dróg wiosek albo powracających po domowym lub dłuższym dyżurze.
Raz zawożę medyków a oni mówią: "Proszę tu się zatrzymać". Odpowiadam: " Tutaj nie ma żadnego szpitala". "Tam dalej jest, przejdziemy się". Mówię: "Już dowiozę pod bramę. Jakiż adres?". Odpowiedź ściszonym, zawstydzony głosem: "Piekarska 54..." To adres Wojewódzkiego Szpitala Zakaźnego, wtedy jako jedyny przyjmował chorych z koronawirusem. Medycy bali się przyznać, bo (dobrze nakreśla to atmosferę) - jak mówiła pielęgniarka ze szpitala zakaźnego - z jej wioski jeżdżący do Lwowa swoimi schodami chętnie brali sąsiadów, ale jej nie brano do auta, bo pracuje z chorymi na COVID i może zarazić. Akurat pracujący w specjalnych ochronnych kombinezonach (14 elementów) są nawet mniej narażeni niż chodzący w maskach na bazar, ale to inny temat.
Jeszcze inna sprawa to niestety zamknięte - przynajmniej wtedy - drzwi dla posługi kapłanów w całej Europie. We Włoszech uznano za sukces, że pewien biskup otrzymał zezwolenie od kierownictwa jakiegoś szpitala, by personel mógł zanosić komunię, pewnie na tacy. "Giovanni, tu witaminka, aspirynka... Co, może i Komunia?" Jakiś ksiądz we Włoszech chlubił się że chodzi do szpitala, dzięki temu, że... ma dyplom medyczny i zatrudnił się.
Znajomi medycy z zakaźnego pytali dwóch ordynatorów o możliwość mojego przechodzenia, dostali odpowiedź że nie można, bo COVID, bo kwarantanna...
W czasach ZSRR, gdy oficjalnie ksiądz nie mógł przyjść do szpitala, katolicy mówili, że odwiedza ich wujek. "Ja do bratanka", "Idę do siostrzenicy". Ksiądz dyskretnie udzielał sakramentów. Tylko pracownicy szpitala dziwili się, ileż on ma krewnych. I to ile choruje...
Zresztą, na Ukrainie jesteśmy mało liczącą się mniejszością.
Z bagażem takich myśli idę do dyrektora. Bez żadnych dokumentów ani listów polegających. Nie znaliśmy się zupełnie. Obaj w maskach. "Czy mógłbym tu przyjść do chorego?" Dyrektor odparł: "Tak, trzeba. Nasz Pan Jezus Chrystus powiedział: Wiara twoja cię ocaliła. Tu trzeba wiary naszym chorym." A ja na to: "No nie, w Księdze Syracha jest napisane: Lekarza dał Bóg" I od razu myślę: "Co ja gadam?" I dodaję myśl przeciwną do tylko co wypowiedzianej: "Tak, tak, ma Pan Doktor rację, wiara potrzebna". Taki dialog wierzącego lekarza z... księdzem.
Ten sam dyrektor postawił przy bramie plakaty (2 na 3 metry) z fotografią św. Jana Pawła II z napisem: "Wiara i rozum to dwa skrzydła, na których ludzki duch unosi się do Boga". I drugi z wizerunkiem krzyża i słowami: "Krzyż trwa, choć przemienia się świat".
Przed wejściem do chorych nakładam czternaście elementów stroju ochronnego. I stułę, którą dezynfekuję w strefie "oczyszczającej" przy wyjściu ze skrzydła oddziału.
Pytam przy wejściu do każdej sali: "Czy można?" Pacjenci zgodnie z przepisami nakładają maski. Mówię zwykle: "Bóg was kocha, zna wasze cierpienia. Jezus Chrystus bierze udział, jednoczy się z waszym cierpieniem, bo na krzyżu cierpiał podobnie jak wy, cierpienie na krzyżu polegało na trudnościach z oddychaniem".
Często jest spowiedź i Komunia. Biorę liczbę komunikatów odpowiednią do czasu, który planuję spędzić w szpitalu, gdyż nie mogę wynieść ani samemu spożyć Hostii, które była w strefie zakażonej. Puryfikacji dokonuję, spryskując płynem dezynfekcyjnym i pozostawiając do wyschnięcia. Jeśli mam przejść przez łącznik do innego skrzydła oddziału, to biorę nowe dwie pary rękawiczek i chałat, a wszystko inne dezynfekuję.
Widzę, że zazwyczaj chorzy nie tracą wiary z powodu koronawirusa, raczej do niej wracają lub wzmacniają. Trzeba zresztą towarzyszyć ludziom w cierpieniu i umieraniu.
Widziałem, jak Bóg działa, gdy pewnego dnia obchodząc siedem oddziałów "mojego" szpitala, planowałem zacząć od oddziału, gdzie był chory wskazany przez pewną rodzinę. Wszedłem pomyłkowo na niewłaściwy oddział. A tam od drzwi proszą o modlitwę nad matką pielęgniarki, w bardzo ciężkim stanie. Po modlitwie i udzieleniu sakramentów proszą mnie, bym pomógł zawieźć na oddział intensywnej terapii. Była to sobota, zmniejszona ilość personelu. Jak się później okazało, pacjentka umierała podczas przewożenia...
Często rodziny lub pacjenci z innych szpitali proszą o posługę. Zwykle kierownictwo mówi: "Nie można, bo rozumiecie, tu jest COVID..." Odpowiadam: "Wiem, od marca regularnie chodzę do Wojewódzkiego Szpitala Zakaźnego" (tam są wyłącznie z koronawirusem). Odpowiedź: "Macie kombinezon czy dać wam?" Dzięki rekomendacji ze Lwowa mogłem odwiedzić i chorego księdza w szpitalu w Równem.
13 stycznia lwowski biskup pomocniczy Edward Kawa przyszedł z posługą do chorego kapłana. Również innym chorym na oddziale głosił słowo Dobrej Nowiny, wręczał Pismo Święte i cudowne medaliki, rozmawiał, modlił się nad chorymi. Biskup spotkał się z dyrektorem Sergiejem Fedorenko. Dyrektor podziękował za posługę kapelańską wśród chorych prowadzoną przez Kościół rzymskokatolicki.
Nie było ono związane z zastąpieniem wcześniejszych świąt pogańskich, jak często się powtarza.
"Pośród zdziwienia ubogich i śpiewu aniołów niebo otwiera się na ziemi".
Świąteczne oświetlenie, muzyka i choinka zostały po raz kolejny odwołane przez wojnę.
Boże Narodzenie jest również okazją do ponownego uświadomienia sobie „cudu ludzkiej wolności”.
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.