Dokąd zmierza Kościół?

Wiara jest jak nieoszlifowany diament: laikom wydaje się nic nie wartym kamykiem.

Reklama

Ósmy dzień września, trwającej w najlepsze epidemii w Polsce dzień 189... To już ponad pół roku. Nie ma co pytać kiedy się skończy. Trzeba nauczyć się z nią żyć i zgodzić się na większą niż dawniej niepewność tego, co będzie jutro...

Epidemia każe też stawiać pytania przyszłość Kościoła.  W Polsce, w Europie, w świecie. Tak jak przewidywali pesymiści, ostre restrykcje związane z odprawianiem nabożeństw w połączeniu z udzieloną przez biskupów dyspensą od udziału w niedzielnej Mszy (moim zdaniem nie można było w tych okolicznościach takiej dyspensy nie udzielić) spowodowały, że ludzi w kościołach wyraźnie mniej. Można się pocieszać, że to niekoniecznie trwała tendencja, bo przecież dziś jeszcze wielu może się bać pójść do kościoła, ale nie czarujmy się: skoro ludzie nie mają oporów przed pójściem w wiele innych miejsc – do sklepu, na zatłoczoną plażę – a niby boją się do kościoła, to obawa przed zakażeniem się jest tylko pretekstem, żeby zwolnić się z pójścia na niedzielną Eucharystię. Zwłaszcza że, jak wykazali w badaniach Amerykanie, przy zachowaniu zwykłych środków ostrożności prawdopodobieństwo zakażenia się w kościele wielkie nie jest.

Pochodzący z Luksemburga przewodniczący Komisji Episkopatów Wspólnoty Europejskiej, kard. Jean-Claude Hollerich w jednym z wywiadów stwierdził, że epidemia przyspieszyła dechrystianizację Europy o 10 lat. Ale – jego zdaniem – nie ma się co martwić, bo w kościołach ubyło raczej tylko „kulturowych chrześcijan”; ludzi przyzwyczajonych do pewnych tradycji, dla których wiara nie jest osobistym wyborem. I coś  w tym jest. Mimo wszystko szkoda, bo, po ludzku sądząc, kulturowi chrześcijanie” oddalając się stracili szansę, by coś ich ruszyło i by uczynili wiarę swoim wyborem. I pozostaje to najistotniejsze pytanie: co dalej? Skąd niby miałoby przybyć w Kościele chrześcijan z wyboru? Na szczęście jest jeszcze Bóg, który może działać kiedy i jak chce.

I w tym cała nadzieja. Bo nasze ludzkie wysiłki.... Cóż, jako wierzący i od lat nie unikający okazji, by przekazywać Dobrą Nowinę czuję się często, jakbym chciał ludziom dać nieoszlifowany diament. Ja wiem ile ten kamyk jest wart, ale oni nie wiedzą. I najzwyczajniej go nie chcą, bo wydaje im się śmieciem bez wartości. Jak ich przekonać, że warto? Jak uzmysłowić im, że Bóg, oferujący człowiekowi życie wieczne to więcej niż największe nawet powodzenie w tym życiu? Jak sprawić, by Ewangelia nie była dla nich obowiązkiem, ale najpiękniejszym z możliwych stylów życia, do którego ciągle można i trzeba dorastać? Nie mam pojęcia. Mam skarb, chętnie się nim podzielę (bo to taki skarb, który przez dzielenie się mnoży), ale nie  wiem, jak sprawić, by otworzyły się oczy ludzkiego serca. Pisząc o Bogu, który może działać kiedy  nie traktuję Bożej łaski jako dodatku do ludzkich wysiłków: zdaję sobie sprawę, że bez niej nasze wysiłki są daremne.

Pewnie dlatego już dawno nie proszę Boga, by wspierał mnie w tym co robię, ale by sam mnie prowadził. I dlatego i na epidemię patrzę z nadzieją. Pustoszeją Kościoły? Nie wierzę, by mój Bóg nie trzymał ręki na pulsie.

 

«« | « | 1 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg

Reklama

Reklama

Reklama

Archiwum informacji

niedz. pon. wt. śr. czw. pt. sob.
1 2 3 4 5 6 7
8 9 10 11 12 13 14
15 16 17 18 19 20 21
22 23 24 25 26 27 28
29 30 31 1 2 3 4
5 6 7 8 9 10 11

Reklama