Senat we wtorek wieczorem odrzucił ustawę ws głosowania korespondencyjnego w wyborach prezydenckich 2020 r. Za jej odrzuceniem głosowało 50 senatorów, przeciw było 35, a 1 osoba wstrzymała się od głosu. Teraz stanowisko Senatu trafi do Sejmu.
Za wnioskowanym przez trzy sejmowe komisje (ustawodawcza, praw człowieka i samorządu terytorialnego) odrzuceniem ustawy w całości było 50 senatorów (KO, KP-PSL, Lewica, dwie osoby z Koła Senatorów Niezależnych i jeden senator niezrzeszonych), przeciw opowiedziało się 35 (34 senatorów PiS i jeden senator KO - Władysław Komarnicki), a 1 osoba wstrzymała się od głosu (senator Józef Zając z klubu PiS).
Termin na zajęcie stanowiska przez Senat w sprawie tej ustawy mijał w środę 6 maja.
Senatorowie we wtorek przeprowadzili debatę nad ustawą. Do godz. 20 głos zabierali głównie senatorowie KO i PiS. Później została ogłoszona przerwa, a po niej z zabrania głosu zrezygnowała znaczna część zapisanych do debaty senatorów KO, głos zabrało tylko kilku senatorów PiS. Po zakończeniu debaty marszałek Senatu Tomasz Grodzki ogłosił krótką przerwę i zapowiedział, że po niej odbędzie się głosowanie.
Po wznowieniu obrad senator Marek Pęk zgłosił wniosek o zarządzenie 15 minut przerwy dla klubu PiS zaznaczając, że jest dobrym obyczajem senackim ogłaszanie przerwy na wniosek klubu. Ponieważ senatorowie KO zgłosili sprzeciw wobec wniosku Pęka, odbyło się głosowanie, w którym za ogłoszeniem przerwy opowiedziało się 35 senatorów, przeciw było 51, nikt nie wstrzymał sie od głosu. Następnie odbyło się głosowanie, w którym Senat odrzucił ustawę ws głosowania korespondencyjnego w wyborach prezydenckich 2020 r.
Wcześniej we wtorek uzasadniając stanowisko trzech sejmowych komisji, które zarekomendowały odrzucenie ustawy, szef komisji praw człowieka, praworządności i petycji Aleksander Pociej (KO) mówił, że "przeprowadzenie wyborów w trybie głosowania korespondencyjnego może nie być do końca bezpieczne dla wyborców".
Zaznaczał, że eksperci w obszarze zdrowia generalnie nie są w stanie przesądzić, czy wybory w trybie głosowania korespondencyjnego będą bezpieczne pod względem epidemiologicznym. Przywołał przesłaną Senatowi opinię zarządu Polskiego Towarzystwa Epidemiologicznego, uznającego, że praca w komisji wyborczej przy okazji takich wyborów może skutkować zarażaniem się koronawirusem.
Pociej przywoływał także opinię Wolnego Związku Zawodowego Pracowników Poczty, że ustawa nie eliminuje różnego rodzaju zagrożeń dla pracowników Poczty oraz opinię pocztowych związkowców, że zorganizowanie wyborów w trybie korespondencyjnym "oznacza decyzję o radykalnym zwiększeniu ryzyka zakażeń".
Natomiast senator Marek Pęk (PiS) w imieniu mniejszości trzech połączonych senackich komisji uzasadniał wniosek o przyjęcie ustawy bez poprawek. Podkreślił, że sytuacja epidemiologiczna jest pod kontrolą państwa, trzeba przeprowadzić wybory prezydenckie w trybie konstytucyjnym, chociaż 10 maja może to być bardzo trudne; głosowanie korespondencyjne stwarza najmniejsze ryzyko".
"Z obowiązku przeprowadzenia tych wyborów nikt nas nie zwolnił, to jest obowiązek w tym stanie prawnym bezwarunkowy" - podkreślał Pęk. Dodał, że "sytuacja epidemiologiczna jest pod kontrolą państwa polskiego, państwo polskiej staje na wysokości zadania i w związku z tym nie można wyłączać dalszych elementów konstytucyjnego działania państwa i dlatego trzeba przeprowadzić wybory w trybie konstytucyjnym".
Z kolei senator Marek Borowski (KO) podczas debaty zaznaczył, że ustawa ws głosowania korespondencyjnego "nie nadaje się do zorganizowania wyborów". Według niego "została tak skonstruowana, że liczenie głosów z pierwszego głosowania nie zakończy się przed terminem II tury".
Borowski zaprezentował przykładową kopertę zwrotną, która ma trafić do komisji wyborczej, zawierającą oświadczenie wyborcy i kopertę z wypełnioną kartą do głosowania. Senator przeprowadził symulację mającą na celu oszacowanie ile będzie trwało w komisji wyborczej zajęcie się taką jedną kopertą od jej rozcięcia i wyjęcia oświadczenia do policzenia tego głosu.
Przy pomocy stopra i małego nożyka do rozcinania kopert senator zademonstrował ten proces, zaznaczając, że być może ktoś w komisji wyborczej będzie to robił sprawniej. Oświadczył następnie, że "eksperyment przeliczenia jednego głosu zajął mu 1 minutę 34 sekundy".
Borowski zaznaczył, że w wyborach przeprowadzanych w normalnym trybie głosy liczone są w 25 tys. obwodowych komisji wyborczych i przeciętnie na jedną komisję przypada ok. tysiąca wyborców. Zgodnie z ustawą, nad którą debatują senatorowie, w wyborach prezydenckich mają pracować komisje gminne, czyli będzie ich niecałe 2,5 tys.
Senator podał przykład Krakowa, w którym ma być jedna gminna komisja wyborcza, a uprawnionych do głosowania jest w tym mieście ok. 600 tys. osób. Zakładając - mówił - że do wyborów pójdzie 40 proc. z nich, będzie 240 tys. kart. "Jeśli przeliczenie każdego głosu zajmuje minutę, to w Krakowie będzie to trwało 240 tys. minut, czyli 4 tys. godzin, pracując po 24 godziny na dobę, to 166 dni" - powiedział Borowski.
Zaznaczył, że w gminnej komisji wyborczej, "może być maksymalnie 45 członków komisji". "W takim razie będą liczyć głosy 11 dni po 24 godziny na dobę, ale muszą robić przerwy - iść do domu, a ktoś musi pilnować urny" - dodał Borowski podkreślając, że ten przykład można też zastosować do innych miast np Łodzi, czy Warszawy (choć tu mają pracować komisje dzielnicowe).
Borowski ocenił, że procedowana w Senacie ustawa "nie nadaje się do tego, żeby zorganizować wybory ani 10, ani 17, ani 23 maja", ponieważ - jak stwierdził - została tak skonstruowana, że liczenie głosów nie skończy się przed II turą wyborów prezydenckich".
Krzysztof Kwiatkowski (niez.) stawiał pytanie, kto dziś dysponuje kartami do głosowania, wskazywał, że są to m.in. prywatne firmy i pracownicy pakujący pakiety wyborcze. Dodał, że karty wyborcze "wyciekają" i udostępnił je np. jeden z kandydatów na prezydenta.
Natomiast kart tych - jak mówił Kwiatkowski - nie ma w Państwowej Komisji Wyborczej, która zgodnie z przepisami odpowiada za organizację wyborów. Senator mówił, że karty mają szansę trafić do wyborców np. 9 maja, a dzień później 10 maja wyborcy mają przy pomocy tych kart zagłosować. A więc - stwierdził - w sytuacji epidemii nie ma się przy takim scenariuszu na względzie bezpieczeństwa Polek i Polaków, podczas gdy - dodał - zgodnie z przepisami książki oddawane do bibliotek muszą przejść długą kwarantannę.
Kwiatkowski podkreślał ponadto, że nie wiadomo jeszcze jak mają być zabezpieczone skrzynki wyborcze. Również on zwracał uwagę, że liczenie głosów będzie trwało kilkanaście dni, a ewentualna druga tura ma być przeprowadzona w dwa tygodnie po pierwszej i musi być jeszcze czas na wydrukowanie kart na potrzeby drugiej tury.
Kwiatkowski zwracał uwagę też uwagę, że ustawa wyklucza z głosowania m.in. Polaków mieszkających za granicą; mówił, że w zeszłorocznych wyborach parlamentarnych głosowało ponad 300 tys. obywateli przebywających za granicą, a do udziału w tegorocznych wyborach zarejestrowało się 20 tys. osób. Senator wskazywał też, że ustawa uniemożliwia zagłosowanie wszystkim tym, których meldunek nie jest tożsamy z faktycznym miejscem przebywania, a to kolejnych kilkaset tysięcy obywateli.
W sumie, jak powiedział Kwiatkowski, ustawa ws. głosowania korespondencyjnego nie daje szansy zagłosowania ponad 1 mln obywateli. "Nie przyjmujmy tej ustawy w imię odpowiedzialności za zdrowie, życie Polaków, w imię odpowiedzialności za standardy demokratycznego państwa prawa" - apelował Kwiatkowski.
Wicemarszałek Senatu Bogdan Borusewicz (KO) mówił, że ustawa narusza powszechność wyborów, ponieważ wyklucza część wyborców, obywateli polskich uprawnionych do głosowania; mówił, że chodzi m.in. o Polaków za granicą, ale także wyborców słabowidzących i z uszkodzeniami wzroku, a takich jest pół miliona. Borusewicz przekonywał, że ustawa narusza także zasadę równości i nie zapewnia tajności głosowania.
Ocenił też, że ustawa doprowadzi do zmiany ustroju i obawia się, że będzie to krok w stronę ustroju autorytarnego. Według niego, "część społeczeństwa nie uzna tych wyborów - nie uzna wybranego prezydenta". "Tę ustawę trzeba odrzucić, ale oczywiście po odrzuceniu tej ustawy trzeba doprowadzić do porozumienia, ale nie na takich zasadach, jakie proponujecie" - mówił Borusewicz do senatorów PiS.
Michał Seweryński (PiS) powiedział ocenił, że jeśli nie będzie wyborów do 23 maja, "to kraj wpadnie w kryzys ustrojowy, ponieważ wygaśnie mandat prezydenta" i nie będzie głowy państwa. Według niego ustawa gwarantuje wolne wybory obywatelom, a nie - jak mówili senatorowie opozycji - prowadzi w stronę autorytaryzmu. "Każdy zadecyduje sam, czy pójdzie zagłosować i na kogo. Takiej tyranii ja bym się nie bał" - mówił Seweryński.
Inny senator PiS Jerzy Czerwiński pytał, co w sytuacji zagrożenia powinna robić opozycja i odpowiadał, że powinna pomóc w konstytucyjnym przeprowadzeniu wyborów, które nie narażałyby obywateli w obecnej sytuacji epidemicznej na utratę zdrowia lub życia.
"Mogliście pomóc nam w przeprowadzeniu dobrych, na ile to jest możliwe wyborów w tym stanie, który jest, teraz, nie zawinionym ani przez nas, ani przez was, a przyjęliście pozycję opozycji totalnej. Historia was rozliczy z tego" - powiedział Czerwiński pod adresem polityków opozycji.
Senator Stanisław Gogacz (PiS) apelował do opozycji, by nie dorowadzić do tego, że po 6 sierpnia nie będzie prezydenta, bo będzie to też miało konsekwencje międzynarodowe. "Wówczas w oczach opinii światowej bardzo dużo byśmy stracili" - ocenił.
Teraz ustawa wróci do Sejmu. Do odrzucenia w Sejmie stanowiska Senatu wymagana jest bezwzględna większość głosów - o jeden głos więcej, niż wszystkich pozostałych głosów (przeciw i wstrzymujących się). Obecnie klub PiS liczy 235 posłów, spośród których 18 to posłowie koalicyjnego Porozumienia.
Ustawa o szczególnych zasadach przeprowadzania wyborów powszechnych na Prezydenta RP zarządzonych w 2020 r. została uchwalona przez Sejm 6 kwietnia z inicjatywy PiS i przewiduje, że głosowanie w tegorocznych wyborach prezydenckich ma być tylko korespondencyjne. Nowe przepisy dają też marszałkowi Sejmu możliwość przesunięcia terminu wyborów, jednak w granicach wyznaczonych przez konstytucję (czyli najpóźniej na 23 maja).
W diecezjach i parafiach na całym świecie jest ogromne zainteresowanie Jubileuszem - uważa
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.