O zakładaniu hełmu zamiast mitry, manowcach ateizmu i walce o kościół w Tarsie z kardynałem Joachimem Meisnerem rozmawia ks. Tomasz Jaklewicz.
Kardynał Joachim Meisner – ur. 1933 pod Wrocławiem. Po wojnie wraz z matka i rodzeństwem przeprowadził się do Turyngii należącej do dawnej NRD. Święcenia kapłańskie przyjął w roku 1962, w 1975 r. został biskupem pomocniczym administratora apostolskiego Erfurt-Meiningen, w 1980 r. biskupem podzielonego Berlina, a 3 lata później kardynałem. W 1988 r. Jan Paweł II mianował kard. Meisnera arcybiskupem Kolonii, największej diecezji niemieckiej. W 2005 roku KUL przyznał mu tytuł doktora honoris causa. Kard. Meisner słynie ze swojej wierności nauczaniu Kościoła i lojalności wobec papieża, dlatego świeckie media poprzedzają często jego nazwisko etykietką „konserwatywny”.
Ks. Tomasz Jaklewicz: Ksiądz Kardynał był biskupem w dawnej NRD, a potem w Niemczech Zachodnich. Gdzie było trudniej być duszpasterzem?
Kard. Joachim Meisner: – Byłem biskupem w podzielonym Berlinie. Miałem więc do czynienia naraz z dwoma systemami. Jan Paweł II powiedział mi kiedyś, że moja lewa strona jest socjalistyczna, prawa kapitalistyczna, ale serce jest katolickie (śmiech). Szczerze mówiąc, łatwiej było być duszpasterzem na Wschodzie niż na Zachodzie. Na Zachodzie zamiast mitry musiałbym czasem założyć hełm, na Wschodzie wystarczyła mi mitra.
Naprawdę?
– Podam przykład. Lewicowi studenci zajęli kiedyś podczas ferii szkołę katolicką. Nie umiałem się z nimi po ludzku dogadać, musiałem wezwać na pomoc policję. W Berlinie Zachodnim raz po raz musiałem prosić o pomoc policję. Sami katolicy z zachodniej części uważali, że ci ze Wschodu są bardziej pobożni i zasadniczy w swojej wierze. Żeby być sprawiedliwym, trzeba dodać, że ludzie żyjący w socjalizmie mieli mniej okazji do grzeszenia niż żyjący w kapitalizmie.
Ksiądz Kardynał zwraca uwagę, że w Europie trwa proces odcinania się od własnych korzeni. Skąd się bierze niechęć zachodnich elit i mediów do chrześcijaństwa?
– Ludzie chcą dziś być absolutnie autonomiczni, dlatego emancypują się od Boga. Człowiek stawia siebie na miejsce Stwórcy i nagle sam robi się za wszystko na świecie odpowiedzialny, tak bardzo, że chce nawet poprawiać naturę. Ale z drugiej strony instynktownie czujemy, że oddalenie się od Boga to błędna decyzja, nawet, jeśli nie chcemy się do tego przyznać. Dlaczego? Bo nosimy w sobie obraz Boży. Wyzwolić się od Boga to trochę tak, jakby pozbyć się własnej skóry. Człowiek czasem opuszcza Boga, ale Bóg nigdy nie opuszcza człowieka.
Czasem ludziom trudno w to uwierzyć…
– Odwołam się do osobistego wspomnienia. Jako młody człowiek leżałem w szpitalu, razem ze mną w pokoju był działacz partyjny, socjalista. On zagadnął mnie kiedyś: „Ty jesteś całkiem normalnym facetem, dlaczego więc masz taki nienaukowy światopogląd?”. Postawiłem mu w odpowiedzi dwa pytania. „Czy chcesz być złym człowiekiem?”. Nie chcesz. Ale wy, materialiści, mówicie, że wszystko musi mieć swoją przyczynę. Jaki jest powód tego, że nie chcesz być zły? Otóż jest tak dlatego, że jesteś odbiciem oryginału, którym jest Najwyższe Dobro. I dlatego nie możesz chcieć być zły. Kiedy zrobimy coś złego, to się tego wstydzimy, bo to Boże odbicie się w nas burzy. Drugie pytanie: „Czy chciałbyś być niekochany lub czy możesz sobie w ogóle wyobrazić, że ktoś mówi, że nie chce być kochany?”. On wtedy zawołał przestraszony: „To byłoby piekło”. Skąd ateista zna teologiczną definicję piekła? Człowiek jest odbiciem Boga, który jest miłością, więc jest niemożliwe, żeby nie chciał być kochany. Fryderyk Nietzsche był największym krytykiem chrześcijaństwa, ale jednocześnie ono go jakoś głęboko poruszało. W nim to odbicie Boże tak działało, że on jednak tęsknił za Bogiem. W wierszu „W zimie” pisze o sępach, które powtarzają: „biada temu, kto nie ma ojczyzny”. Nietzsche czuł, że ateizm wzywający do wyzwolenia się od Boga kończy się zjazdem do piekła. Syn marnotrawny chciał się wyzwolić od swojego ojca, a kiedy wydał wszystko, wylądował w chlewie.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).