Ksiądz ojciec księży

Jest katolickim księdzem i właśnie skończył 100 lat. Ma siedmioro dzieci. Czterech jego synów też jest kapłanami. Oto niesamowita historia ks. Probo Vaccariniego, który mimo sędziwego wieku wciąż jest proboszczem i aktywnie angażuje się w życie parafii.

Reklama

Tatę najtrudniej jest wyciągnąć z konfesjonału. Wciąż odprawia Msze św., błogosławi małżeństwa, chrzci dzieci i prowadzi pogrzeby – mówi ks. Francesco, który święcenia przyjął jako pierwszy w rodzinie. Przyznaje, że wiara zawsze była w ich domu bardzo ważna. – Gdy tata po powrocie z San Giovanni Rotondo powiedział, że chce zostać kapłanem, najpierw przypomnieliśmy mu, że bardziej powinien myśleć o nadchodzącej emeryturze, ale gdy trwał przy swoim, bardzo go dopingowaliśmy – wyznaje. Wspomina podróż pociągiem z ojcem tuż po jego święceniach. Obaj w koloratkach rozmawiali o tym, co działo się w rodzinie. – Nawet nie pomyślałem, jak tę naszą rozmowę mogą odebrać osoby przysłuchujące się jej. Dopiero gdy z przedziału wyszła oburzona kobieta, mówiąc, że Kościół się kończy, zdaliśmy sobie sprawę, że na pewne rzeczy trzeba będzie teraz bardziej uważać – wyznaje ze śmiechem ksiądz, syn księdza. Mówi, że wciąż zdarzają się zaskoczone twarze, gdy ks. Probo dzieli się w kazaniach mądrościami swojej żony czy opowiada o trudzie wychowania siedmiorga dzieci.

Łowca przygód

Probo Vaccarini urodził się 4 czerwca 1919 roku. Od najmłodszych lat był energicznym i zbuntowanym duchem. Bliżej było mu do przygody i zabawy niż do książek. W swoich wspomnieniach pisze: „Wyznawałem zasadę, że jak nie przejdę do kolejnej klasy w tym roku, to pewno uda mi się w następnym”. Po podstawówce skończył dwuletnią szkołę techniczną przygotowującą do pracy na kolei. Z czasem dokształcił się i został geodetą, co w tamtych czasach zapewniało godne utrzymanie rodziny i szacunek otoczenia.

Wielkie znaczenie w jego życiu odegrał udział w kampanii rosyjskiej w czasie II wojny światowej. Do dziś wspomina ogrom zła, którego był świadkiem na froncie wschodnim. – Gdy człowiek staje się panem i bogiem, świat nie może być dobry. Nigdy nie zapomnę drogi na front i wizyty w Warszawie. Chodząc po mieście, przez przypadek zobaczyłem ściśniętych za drutem kolczastym wygłodniałych Żydów. Ich pełne cierpienia spojrzenie prześladowało mnie przez długie lata – wspomina.

Wyznaje, że wojnę przeżył cudem i by odbić sobie stracone lata, zaczął wieść życie spragnionego uciech lekkoducha. – Sytuacja była naprawdę ciężka. Rimini powoli podnosiło się z gruzów, a my, by przeżyć, często musieliśmy żebrać. Mimo to żyłem, nie przejmując się przyszłością. Zewnętrznej radości towarzyszyła jednak ciemność duszy i poczucie beznadziei – wyznaje. Wtedy dało o sobie znać wychowanie otrzymane w rodzinie i dziecięce lata spędzone przy parafii. – Poszedłem do kościoła i pod figurą Matki Bożej z młodzieńczą bezczelnością prosiłem o pomoc: „Albo dasz mi znak, co mam w życiu robić, albo sam postanowię, a to może nie być dobre” – wspomina. Kilka dni później spotkał starszego kolegę. Rozmowa z Davide była punktem zwrotnym w życiu Probo. Zachęcony jego słowami pojechał do San Giovanni Rotondo i poznał tam, jak twierdzi, „świętego i upartego brata, który wziął mnie pod swe skrzydła, ukazując drogę do pełni życia, w którym nawet cierpienia i przeciwności nie są w stanie odebrać pokoju serca i wewnętrznej radości”.

Skutki niemiłego spotkania z o. Pio

Pierwsze spotkanie z kapucynem nie było jednak miłe. Zakonnik grzmiał: „naprawdę chcesz pójść do piekła?”, gdy z hukiem wylatywał z konfesjonału. To doświadczenie spowiedzi, do której się nie przygotował, stało się punktem wyjścia do prawdziwego nawrócenia. Z czasem o. Pio stał się jego duchowym przewodnikiem i pomagał podejmować decyzje w najważniejszych momentach życia. – Nie mogłem być tak często w San Giovanni Rotondo, jak bym chciał, ale kiedy potrzebowałem rady, o. Pio przychodził do mnie we śnie – wspomina ks. Probo. Pod wpływem zakonnika zaczął aktywnie angażować się w życie parafii, był promotorem pierwszych zorganizowanych pielgrzymek do o. Pio, założył w Rimini pierwszą grupę modlitewną jego imienia.

Annę Marię poznał dzięki przyjacielowi. Chcieli, by ich związek pobłogosławił o. Pio, ale nie pozwalały na to ówczesne przepisy. Pobrali się więc w leżącym nieopodal San Giovanni Rotondo sanktuarium św. Michała Archanioła, a o świcie przed ślubem poszli na Mszę sprawowaną przez świętego kapucyna. Po liturgii podszedł do nich i pobłogosławił, mówiąc: „Niech Pan obdarzy was swą łaską i da liczne potomstwo”. Doczekali się siedmiorga dzieci. – Nasi rodzice z wielką miłością naśladowali Jezusa, idąc drogą wskazaną im przez ojca Pio, a prawdziwym drogowskazem na tej drodze była dla nich Maryja – mówi najstarszy syn. Dlatego wszystkie dzieci dostały imiona maryjne: Giovanni Maria, Francesco Maria, Maria Celeste, Maria Pia, Giuseppe Maria, Gioacchino Maria, Maria Luisa. – Nie zawsze nam się to podobało, ale wspólna poranna Msza św. i wieczorny Różaniec były w naszej rodzinie obowiązkowe – wspomina ks. Giuseppe.

«« | « | 1 | 2 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg

Reklama

Reklama

Reklama

Archiwum informacji

niedz. pon. wt. śr. czw. pt. sob.
1 2 3 4 5 6 7
8 9 10 11 12 13 14
15 16 17 18 19 20 21
22 23 24 25 26 27 28
29 30 31 1 2 3 4
5 6 7 8 9 10 11

Reklama