Ksiądz ojciec księży

Beata Zajączkowska; GN 26/2019

publikacja 28.07.2019 06:00

Jest katolickim księdzem i właśnie skończył 100 lat. Ma siedmioro dzieci. Czterech jego synów też jest kapłanami. Oto niesamowita historia ks. Probo Vaccariniego, który mimo sędziwego wieku wciąż jest proboszczem i aktywnie angażuje się w życie parafii.

Najważniejsze życiowe decyzje ks. Probo Vaccarini podejmował w San Giovanni Rotondo. I Figli Spirituali, di Don Probo Vaccarini /facebook Najważniejsze życiowe decyzje ks. Probo Vaccarini podejmował w San Giovanni Rotondo.

Tatę najtrudniej jest wyciągnąć z konfesjonału. Wciąż odprawia Msze św., błogosławi małżeństwa, chrzci dzieci i prowadzi pogrzeby – mówi ks. Francesco, który święcenia przyjął jako pierwszy w rodzinie. Przyznaje, że wiara zawsze była w ich domu bardzo ważna. – Gdy tata po powrocie z San Giovanni Rotondo powiedział, że chce zostać kapłanem, najpierw przypomnieliśmy mu, że bardziej powinien myśleć o nadchodzącej emeryturze, ale gdy trwał przy swoim, bardzo go dopingowaliśmy – wyznaje. Wspomina podróż pociągiem z ojcem tuż po jego święceniach. Obaj w koloratkach rozmawiali o tym, co działo się w rodzinie. – Nawet nie pomyślałem, jak tę naszą rozmowę mogą odebrać osoby przysłuchujące się jej. Dopiero gdy z przedziału wyszła oburzona kobieta, mówiąc, że Kościół się kończy, zdaliśmy sobie sprawę, że na pewne rzeczy trzeba będzie teraz bardziej uważać – wyznaje ze śmiechem ksiądz, syn księdza. Mówi, że wciąż zdarzają się zaskoczone twarze, gdy ks. Probo dzieli się w kazaniach mądrościami swojej żony czy opowiada o trudzie wychowania siedmiorga dzieci.

Łowca przygód

Probo Vaccarini urodził się 4 czerwca 1919 roku. Od najmłodszych lat był energicznym i zbuntowanym duchem. Bliżej było mu do przygody i zabawy niż do książek. W swoich wspomnieniach pisze: „Wyznawałem zasadę, że jak nie przejdę do kolejnej klasy w tym roku, to pewno uda mi się w następnym”. Po podstawówce skończył dwuletnią szkołę techniczną przygotowującą do pracy na kolei. Z czasem dokształcił się i został geodetą, co w tamtych czasach zapewniało godne utrzymanie rodziny i szacunek otoczenia.

Wielkie znaczenie w jego życiu odegrał udział w kampanii rosyjskiej w czasie II wojny światowej. Do dziś wspomina ogrom zła, którego był świadkiem na froncie wschodnim. – Gdy człowiek staje się panem i bogiem, świat nie może być dobry. Nigdy nie zapomnę drogi na front i wizyty w Warszawie. Chodząc po mieście, przez przypadek zobaczyłem ściśniętych za drutem kolczastym wygłodniałych Żydów. Ich pełne cierpienia spojrzenie prześladowało mnie przez długie lata – wspomina.

Wyznaje, że wojnę przeżył cudem i by odbić sobie stracone lata, zaczął wieść życie spragnionego uciech lekkoducha. – Sytuacja była naprawdę ciężka. Rimini powoli podnosiło się z gruzów, a my, by przeżyć, często musieliśmy żebrać. Mimo to żyłem, nie przejmując się przyszłością. Zewnętrznej radości towarzyszyła jednak ciemność duszy i poczucie beznadziei – wyznaje. Wtedy dało o sobie znać wychowanie otrzymane w rodzinie i dziecięce lata spędzone przy parafii. – Poszedłem do kościoła i pod figurą Matki Bożej z młodzieńczą bezczelnością prosiłem o pomoc: „Albo dasz mi znak, co mam w życiu robić, albo sam postanowię, a to może nie być dobre” – wspomina. Kilka dni później spotkał starszego kolegę. Rozmowa z Davide była punktem zwrotnym w życiu Probo. Zachęcony jego słowami pojechał do San Giovanni Rotondo i poznał tam, jak twierdzi, „świętego i upartego brata, który wziął mnie pod swe skrzydła, ukazując drogę do pełni życia, w którym nawet cierpienia i przeciwności nie są w stanie odebrać pokoju serca i wewnętrznej radości”.

Skutki niemiłego spotkania z o. Pio

Pierwsze spotkanie z kapucynem nie było jednak miłe. Zakonnik grzmiał: „naprawdę chcesz pójść do piekła?”, gdy z hukiem wylatywał z konfesjonału. To doświadczenie spowiedzi, do której się nie przygotował, stało się punktem wyjścia do prawdziwego nawrócenia. Z czasem o. Pio stał się jego duchowym przewodnikiem i pomagał podejmować decyzje w najważniejszych momentach życia. – Nie mogłem być tak często w San Giovanni Rotondo, jak bym chciał, ale kiedy potrzebowałem rady, o. Pio przychodził do mnie we śnie – wspomina ks. Probo. Pod wpływem zakonnika zaczął aktywnie angażować się w życie parafii, był promotorem pierwszych zorganizowanych pielgrzymek do o. Pio, założył w Rimini pierwszą grupę modlitewną jego imienia.

Annę Marię poznał dzięki przyjacielowi. Chcieli, by ich związek pobłogosławił o. Pio, ale nie pozwalały na to ówczesne przepisy. Pobrali się więc w leżącym nieopodal San Giovanni Rotondo sanktuarium św. Michała Archanioła, a o świcie przed ślubem poszli na Mszę sprawowaną przez świętego kapucyna. Po liturgii podszedł do nich i pobłogosławił, mówiąc: „Niech Pan obdarzy was swą łaską i da liczne potomstwo”. Doczekali się siedmiorga dzieci. – Nasi rodzice z wielką miłością naśladowali Jezusa, idąc drogą wskazaną im przez ojca Pio, a prawdziwym drogowskazem na tej drodze była dla nich Maryja – mówi najstarszy syn. Dlatego wszystkie dzieci dostały imiona maryjne: Giovanni Maria, Francesco Maria, Maria Celeste, Maria Pia, Giuseppe Maria, Gioacchino Maria, Maria Luisa. – Nie zawsze nam się to podobało, ale wspólna poranna Msza św. i wieczorny Różaniec były w naszej rodzinie obowiązkowe – wspomina ks. Giuseppe.

Mama, by zająć się dziećmi, zrezygnowała z pracy nauczycielki, a ojciec własnymi rękoma rozbudowywał dom, gdy na świat przychodziło kolejne dziecko. – Śmierć mamy była dla ojca najtrudniejszym doświadczeniem. Nie umiał się z tym pogodzić – mówi Maria Pia, Wybrała życie konsekrowane w instytucie świeckim. Mieszka obecnie z ojcem i pomaga mu w parafii.

Będziesz księdzem

Gdy zmarła żona, Probo miał 51 lat. Wtedy mocniej zaangażował się w życie Kościoła – najpierw został akolitą, a następnie diakonem stałym. Po święceniach diakonatu biskup Rimini wysłał go do podmiejskiej maleńkiej parafii św. Marcina. Szybko został zaakceptowany przez parafian. Właśnie w tym miejscu zaczął myśleć o kapłaństwie. – Ksiądz u nas rzadko się pojawiał, a ja nie mogłem dać tym ludziom tego, czego najbardziej potrzebowali – Eucharystii. Dlatego postanowiłem zostać księdzem – wyznaje.

Przed podjęciem ostatecznej decyzji pojechał oczywiście do San Giovanni Rotondo. – Wyspowiadałem się, poszedłem na Mszę w miejscu, gdzie przez lata modliłem się ze św. o. Pio. W sercu usłyszałem wówczas trzykrotne mocne: „Będziesz księdzem” – wspomina ks. Vaccarini. – Dzieciom mój pomysł się spodobał i bardzo mi pomagały, bym mógł zrealizować swój cel – dodaje.

Miejscowy biskup wyznaje, że choć doskonale znał Probo i jego wcześniejsze zaangażowanie, to pomysł zastania kapłanem zaskoczył go. – Dałem sobie czas na decyzję. Pomyślałem, że takim papierkiem lakmusowym będzie jego posługa jako diakona w parafii. Zobaczyłem niezwykłą hojność serca i hart ducha. Poprosiłem Watykan o zgodę na te niezwykłe święcenia – opowiada bp Francesco Lambiasi, który w katedrze w Rimini przewodniczył Eucharystii dziękczynnej za 100 lat życia ks. Probo, który święcenia przyjął jako 69-latek. – Mam na karku 30 lat kapłaństwa, a wciąż czuję radość i entuzjazm, jak w dniu święceń – wyznaje. Nadal pracuje w parafii, do której trafił jako diakon.

Ksiądz Probo jest bardzo szanowany przez innych kapłanów. – Cały czas powtarza nam, księżom: „Módlcie się, bez modlitwy nie istniejemy”. Do modlitwy mobilizuje też ludzi, dla których jest kierownikiem duchowym, a są ich całe rzesze – mówi bp Lambiasi. Wylicza rekordy sędziwego kapłana, dzięki którym powinien trafić do Księgi Guinnessa: – Po pierwsze jest księdzem i ma czterech synów księży, ponadto przyjął wszystkie siedem sakramentów. Jest też pierwszym synem duchowym o. Pio, który zdobył dwa wcześniej wspomniane rekordy – uśmiecha się. I już bardziej serio dodaje: – Do naszej diecezji wnosi świadectwo pięknego życia chrześcijańskiego, a także ojcostwa – ma naprawdę wiele duchowych dzieci, które prowadzi. Jest też przykładem niesamowitego kapłańskiego braterstwa. Jest to naprawdę wielki dar, którym nas obdarza.

Ksiądz Probo Vaccarini podkreśla, że miał piękne życie, bo zawsze starał się zaufać Bogu, nawet wówczas, gdy niewiele rozumiał z Jego planów wobec siebie. Pytany o marzenia mówi: – Dalej dawać ludziom Jezusa w Eucharystii i w sakramencie spowiedzi. To moje dwa ukochane miejsca – ołtarz i konfesjonał.

Gdy pytam o medialne zainteresowanie, jakie spotkało ostatnio jego stuletniego ojca, ks. Giuseppe mówi: – Wraz z rodzeństwem jesteśmy przekonani, że to medialne zainteresowanie pozwala bardziej wypromować świadectwo życia naszego taty, które pokazuje, jak piękne owoce może dać rodzina zjednoczona i umocniona wiarą.