W cztery miesiące przeszedł przez siedem krajów, z Katowic do Santiago de Compostela i na koniec świata. W nogach ma blisko 3,5 tys. km. Po co Szymon poszedł na Camino?
Odpowiedź na to pytanie nie jest taka prosta. Podobnie jak przebyta przez niego droga. Szymon Szkółka z Imielina w ciągu blisko czterech miesięcy samotnej wędrówki załapał się na prawie wszystkie pory roku (śnieg dopadł go w... Hiszpanii), średnio szedł po 30 kilometrów dziennie z plecakiem ważącym co najmniej 12 kilogramów.
Powerbank z intencjami
Na szlak świętego Jakuba ruszył w połowie lipca, wrócił w połowie listopada ubiegłego roku. – Miałem dwa początki mojego Camino. Najpierw ruszyłem od dominikanów w Katowicach, nie miałem już wtedy mieszkania, oddałem klucze. Potem, dzień później, ruszyłem z mojego rodzinnego domu w Imielinie – wyjaśnia. Na Camino zaprowadziły go niełatwe doświadczenie życiowe oraz misja, jaką sam sobie obrał.
– To jest moja pierwsza tuba, którą przywiozłem z Santiago w 2016 r. – mówi, pokazując nieco zniszczony już owalny kawałek papieru. – W środku miałem wtedy Compostelę (zaświadczenie o przejściu szlaku św. Jakuba – przyp. red.), a tym razem w tej tubie niosłem intencje moich bliskich i ludzi, których spotkałem po drodze. Ta tuba to był mój powerbank – uśmiecha się. – Jak miałem kryzys, to myślałem sobie o tym pudełku. Tuba załadowana była po brzegi. Intencji było 155, liczyłem je, ale ich nie czytałem, nie chciałem tego robić – opowiada. – Parę z nich znałem, bo ludzie sami mówili mi o nich. Dwóch niestety „nie doniosłem”. Pierwsza z nich jest szczęśliwa – Janek miał urodzić się parę dni po moim dojściu, ale jest wcześniakiem. Druga była o zdrowie znajomej. Niestety „nie doniosłem” tej intencji. To było jedno z trudniejszych doświadczeń na tej drodze...
Tuba z karteczkami towarzyszyła Szymonowi aż do Santiago. Do Polski wróciło samo opakowanie. – Karteczki zostawiłem w katedrze pod grobem św. Jakuba. Jest tam krypta, w której akurat wtedy byłem sam. Postanowiłem, że tam zostawię intencje; zastanawiałem się tylko, jak je wyciągnę. Masa karteczek, wszystko upchane po brzegi. Na szczęście okazało się, że jakiś pielgrzym zostawił tu swój kij. Wepchnąłem więc ten kij do środka tuby, a intencje wyleciały jak konfetti – śmieje się. Do podróży Szymon zaczął się przygotowywać dwa miesiące przed startem. – Ćwiczyłeś kondycję? – pytam. – Tak, chodziłem do pracy, 7 km w jedną stronę, ale przed Camino nie trzeba szczególnie trenować – ocenia.
Bardzo ważne są jednak dobrze dobrane i rozchodzone już buty. To między innymi przez nie Szymona dopadł kryzys pierwszego dnia. – Pomyślałem wtedy o końcu wędrówki. Szedłem bardzo wąską drogą, obok mnie ciężarówki, padał deszcz, połamał mi się parasol, miałem nierozchodzone buty. Kupiłem je dużo wcześniej, ale nie doszły na czas. Odebrałem je od kuriera, założyłem na nogi i poszedłem. Choć potem te buty bardzo dobrze się spisały, to nie polecam tego, co zrobiłem – uśmiecha się.
– Kiedy przyszedł ten kryzys, siadłem na ławce, cały przemoczony, nie wiedziałem, co dalej robić; do Pszczyny, gdzie miałem zatrzymać się na nocleg, miałem jeszcze 15 km – i nagle za mną pojawiła się dziewczyna (do dziś pamiętam jej głos), która... zaprosiła mnie na obiad. I dostałem obiad w świetlicy Domu Dziennego Pobytu Seniora w Międzyrzeczu. To było w połowie drogi między Imielinem a Pszczyną. Kolejne 15 km szedłem z ogromnym uśmiechem, deszcz w ogóle mi nie przeszkadzał. Na marginesie – deszczowych dni łącznie miałem chyba z 8. Z tego 3 w Polsce – wspomina.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Nie było ono związane z zastąpieniem wcześniejszych świąt pogańskich, jak często się powtarza.
"Pośród zdziwienia ubogich i śpiewu aniołów niebo otwiera się na ziemi".
Świąteczne oświetlenie, muzyka i choinka zostały po raz kolejny odwołane przez wojnę.
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.