Ten zakonnik odprawia msze święte, siedząc na wózku inwalidzkim. Mnóstwo chorych i niepełnosprawnych chce spowiadać się właśnie u niego.
Masz stwardnienie rozsiane
Przez siedem lat ojciec Stanisław przemierzał land-roverem potwornie zniszczone drogi w Angoli i czuł się tam jak ryba w wodzie. Jednak jego organizm spustoszyła malaria. – Miałem ataki malarii nawet trzy razy w miesiącu. Wróciłem więc na leczenie do Gdyni, do Instytutu Medycyny Morskieji Tropikalnej – wspomina.
Okazało się tam, że ojciec Stanisław ma nie tylko malarię, ale że jego wątrobę zaatakowała ameba. Jednak trzecia diagnoza brzmiała najstraszniej: stwardnienie rozsiane. Nieuleczalna choroba, jej postępów nie da się powstrzymać.
– Czy nie gniewał się ojciec na Pana Boga, że do tego dopuścił? – pytam.
– Tak, buntowałem się. Liczyłem, że swoje kości złożę w Afryce. A tymczasem przyjdzie mi je złożyć w Polsce. Dopiero po okresie buntu doszedłem do wniosku: a co mi ten bunt da? Że będę jeszcze bardziej zgorzkniały wobec ludzi. Zwłaszcza wobec najbliższych. Pan Jezus też strasznie cierpiał – wyjaśnia pogodnie.
Nie każdemu choremu udaje się jednak przed tym zgorzknieniem uciec. – O, tak, widzę to wśród chorych, z którymi się spotykam. Mam takiego dobrego znajomego. Powtarza, że on jest największym kaleką, on jest najbardziej poszkodowany. Mówię mu: „Słuchaj, ty przez tę twoją gorycz stracisz dzieci! Zobacz, one przez to już się od ciebie oddalają! Widzę, że zamęczasz żonę, ona twoje zgorzknienie chyba też ledwie wytrzymuje”. Ale to nic nie daje. Sam nie wiem, jaką drogą próbować do niego dotrzeć – mówi. – Zgorzkniałemu człowiekowi wydaje się, że jest niepotrzebny. I tu się myli, bo człowiek jest Panu Bogu do zbawienia potrzebny... Mnie jest strasznie przykro, kiedy słyszę o Janie Pawle II: „Niech się ten staruszek położy i da sobie spokój”. Tymczasem Papież pokazuje właśnie wartość cierpienia. Dzisiaj część ludzkości dąży do wprowadzenia eutanazji, bo cierpienie nie jest modne. Tymczasem ono pomaga człowieka zbawić.