Czytałam wiele na temat ostatniej wojny, rzezi, masakr, miałam przed oczyma reportaże, które docierały do nas z okresu wojny. Jako że jestem historykiem z wykształcenia wydawało mi się, że coś wiem, coś rozumiem. Szybko okazało się, jak bardzo się mylę. Do Rwandy przyleciałam 2 kwietnia 2002 r., właśnie rozpoczął się tydzień żałoby narodowej, obchodzony co roku dla upamiętnienia tamtych wydarzeń.
Czy wszystkie dzieci mają dostęp do szkoły, a potem do studiów i do pracy?Nie, wielu z nich nie chodzi do szkoły, jedni z powodu sytuacji ekonomicznej, bo rodziny nie stać na kształcenie wszystkich dzieci, inni dlatego, że rodzice - analfabeci nie rozumieją wartości wykształcenia. Chociaż państwo gwarantuje prawo i obowiązek bezpłatnej nauki w szkole podstawowej, rzeczywistość jest zupełnie inna. Nie istnieje bezpłatne nauczanie. Do szkoły średniej uczęszcza tylko 20% młodych ludzi ze względu na wysokie czesne. Jeśli chodzi o uniwersytet to trzeba być albo geniuszem, albo bogatym. Zdolny uczeń otrzymuje bursę na czas studiów, a bogaci mogą studiować gdzie chcą, nawet w USA. Jeśli chodzi o pracę, jest wysoki stopień bezrobocia i nie ma widoków na przyszłość, gdyż przemysł praktycznie nie istnieje.
Jakie dzieła wychowawcze prowadzą siostry salezjanki w Rwandzie?Pracujemy tu od 23 lat. W czasie wojny nasze placówki zostały zniszczone, siostry musiały uciekać. Rozpoczynałyśmy od nowa. Obecnie mamy 2 placówki. W Kigali, stolicy Rwandy, siostry prowadzą dom dziecka dla sierot wojennych (20 dziewczynek), internat dla 60 dzieci (3-12 lat) z najbiedniejszych rodzin, które w tygodniu chodzą do przedszkola i do szkoły, a w weekendy i wakacje wracają do domów, przedszkole (150 dzieci) i szkołę podstawową (210 dzieci) oraz katechizację przy domu. W Gisenyi otworzyłyśmy misję 31 stycznia 2003 r., by zająć się młodzieżą i dziećmi.