– Byłyśmy już wyczerpane przerzucaniem siana. I wtedy westchnęłam: Panie Boże, świętym pomagałeś, a nam nie pomożesz? I wtedy na bezchmurnym niebie zjawiła się trąba powietrzna.
Siostry szukają ruiny
Zaczęłyśmy szukać domu. A miałyśmy bardzo surowe wymagania: po pierwsze miała to być ruina, bez okien i drzwi (Jezus powiedział, że siostry mają mieszkać tak, by nawet ubodzy im nie zazdrościli). Po drugie miało to być blisko kościoła. Po trzecie w ołtarzu głównym świątyni miał być ukrzyżowany Jezus, Maryja, Jan i dodatkowo dwaj aniołowie. Nie ma co, ładne wymagania (śmiech). Tak pisała Faustyna. I tak musiało być. I kropka. Opisała każdy detal. Był jeden malutki problem: nie zostawiła adresu.
Dostawaliśmy wiele propozycji. Ze Lwowa, z Niemiec (ogromny klasztor), ze Stanów. Małgosia wywiozła nas na Zamojszczyznę. Dawała tyle hektarów, ile chciałyśmy. Roztocze, bajka. Mały domek w ruinie, zgadza się! A gdzie jest kościół? Osiem kilometrów stąd. – Oj, to nie tu. – Ale ja wam dołożę jeszcze samochód – prosiła. Odmówiłyśmy. Chyba się obraziła. Ale po roku zrozumiała, o co nam chodziło.
Jezu, szukaj dalej! I wtedy ktoś zadzwonił na komórkę. Piotr – nasz znajomy ksiądz z Rzymu.
Pojechałyśmy z nim do naszego kierownika duchowego, księdza Franciszka Bogdana. Otworzył nam drzwi i z miejsca zapytał: A ksiądz, jak może im pomóc? Piotra zapowietrzyło: No, nie wiem, wyjeżdżam do Rzymu, a jutro mam spotkanie z biskupem. Mogę coś wspomnieć – zaczął się tłumaczyć… – Z jakim biskupem? – Łowickim, Alojzym Orszulikiem. I wtedy okazało się, że to bardzo dobry przyjaciel ks. Bogdana. Ale on nigdy sam do niego w naszej sprawie nie zadzwonił. Nie chciał niczego załatwiać po znajomości. Pokornie czekał, aż wypełni się czysta wola Boża.
Przyjeżdżamy do kurii. Trzy wystraszone siostry. A tu drzwi otwarte na oścież. Biskup kazał otworzyć wszystkie, byśmy nie zabłądziły. Wyszedł, z miejsca zapakował nas do samochodu i wywiózł do Rybna.
Jota w jotę
Dom w ruinie, bez drzwi i okien, pokrzywy większe od nas. Zgadza się. Kościół tuż obok. Zgadza się – A pod jakim wezwaniem? – Świętego Bartłomieja. Zrzedły nam miny. – To chyba nie tu – szepnęłam biskupowi. Zobaczył nas miejscowy proboszcz. Zdziwił się, widząc biskupa spacerującego po polu z trzema dziwnymi mniszkami. – A może siostry wejdą do kościoła? – zaprosił. – Dobrze – odpowiedziałam, ale pomyślałam: Po co oglądać świętego Bartłomieja w głównym ołtarzu? Wchodzimy, a tu w centrum ukrzyżowany Jezus, Maryja, Jan. A nad nimi dwaj aniołowie. Ołtarz zamówił przed wojną jakiś dziedzic. Miał fanaberię, ściągnął go aż z Włoch. I to ten ołtarz ujrzała w swym proroctwie Faustyna. – Co wtedy czułyście? Płakałyście? – pytam siostry Scholastyki, która jako jedyna może wychodzić na zewnątrz klasztoru. – Każda chyba coś innego. Ogarnął nas ogromny pokój – opowiada. – Trafiłyśmy tu 29 września, w dzień Michała Archanioła. Przypomniałyśmy sobie, że Jezus obiecał Faustynie, że da nam właśnie Michała jako opiekuna. Hurra! Znalazłyśmy dom z „Dzienniczka”! Zamieszkałyśmy na zrujnowanej plebanii. I ta nazwa: Rybno. Jak symbol chrześcijaństwa. Mieszkamy tu już piąty rok. W centrum Polski, na skrzyżowaniu dróg północ–południe, wschód–zachód. A czerwone welony? To kolor męczeństwa, krwi. Faustyna dokładnie napisała, co nas czeka: prześladowanie, niezrozumienie, cierpienie.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.