– Byłyśmy już wyczerpane przerzucaniem siana. I wtedy westchnęłam: Panie Boże, świętym pomagałeś, a nam nie pomożesz? I wtedy na bezchmurnym niebie zjawiła się trąba powietrzna.
Początkowo myślałyśmy, że nowa wspólnota powstanie na łonie starej, ale coraz mocniejsze było wezwanie do założenia osobnego zgromadzenia. Wyjechałyśmy do domu koło Bolesławca. Dwa i pół roku uczyłyśmy się życia jako mniszki klauzurowe. Próba powiodła się. Wróciłyśmy. I wtedy przyszły trudne dni. Decyzja o utworzeniu nowego zgromadzenia to było szaleństwo – z ust siostry Gertrudy znika uśmiech. – Nie chcę mówić o szczegółach. Wystarczy powiedzieć, że nasz kierownik duchowy, widząc, w jakich bólach powstaje przewidziany przez Faustynę zakon, powiedział: Nie sądziłem, że jeszcze dziś Bóg prowadzi ludzi taką drogą krzyżową.
Władze zakonne też się zgodziły. To był skok w ciemność. Był 25 maja 2001 r., a już 26 musiałyśmy wyjechać. Ale dokąd? Powiedziałam: Panie Boże, teraz coś wymyślaj! I wtedy zadzwoniła Małgosia.
Kiedyś pomogłyśmy jej wyjść z dołka. Chciała się z nami spotkać. – Ale jutro nas już tu nie będzie – powiedziałyśmy. – To przyjedźcie do Warszawy.
Miałyśmy tylko kanapki i pieniądze na bilet w jedną stronę. Wysiadłyśmy na Dworcu Centralnym. Cztery małe, ubrane na czarno siostry. Miałyśmy habity jeszcze poprzedniego zgromadzenia. Wiedziałyśmy jedno: skoro to plan Jezusa, On przygotuje wszystko. Co ciekawe, Faustyna na swej drodze też musiała zahaczyć o Warszawę… I wtedy przypomniałyśmy sobie: dziś jest Dzień Matki. Maryja jest z nami. Odetchnęłyśmy z ulgą.
Bobry, „Dzienniczek”, poziomki
Małgosia powiedziała: jedźcie na Mazury. Mam tam domek, nie byłam w nim wprawdzie 20 lat, ale może tam zamieszkacie. Zawiozła nas. Wylądowałyśmy w rezerwacie bobrów. Tylko z małymi torebeczkami i „Dzienniczkiem”. W domu czekała na nas niespodzianka: pościel, porąbane drewno do kominka. Przygotowała je (nie wiedząc o naszym przyjeździe) ciocia Małgosi. Przyjeżdżamy na parking, a tu z samochodu wysiada jakiś mężczyzna i pyta: Mniszki, coście za jedne? Bo ja jestem ksiądz katolicki (śmiech). Już pierwszego dnia Bóg dał nam spowiednika. Siedziałyśmy każdego dnia przed Jezusem w Najświętszym Sakramencie. Żyłyśmy z dnia na dzień. Jadłyśmy grzyby, maliny i poziomki. Mmmm – siostry oblizują usta.
– Ludzie spod Bolesławca odnaleźli nas i przysłali strasznie dużo ziemniaków. I komórkę, która okazała się potem opatrznościowa. Mieszkałyśmy na Mazurach kilka miesięcy. Do 17 sierpnia. Musiałyśmy wrócić do klasztoru, by podpisać dokumenty o założeniu nowego zgromadzenia: Sióstr Służebnic Bożego Miłosierdzia. Ręka strasznie mi drżała, ale podpisałam. I wtedy zadzwonił kierownik duchowy: Czy siostry zwróciły uwagę na datę? – 17 sierpnia, co w tym dziwnego? – Przecież dokładnie rok temu Jan Paweł II zawierzył świat Bożemu Miłosierdziu! Zatkało nas. Było dokładnie tak jak mówił „Dzienniczek”: najpierw będzie święto, potem zgromadzenie. Nie wróciłyśmy już do bobrów. Urlop się skończył.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.