Fragment książki "Sakramenty" Anselma Grüna. Wydawnictwo: Znak.
We wczesnym Kościele chrzest był obrzędem, który pozostawiał głębokie wrażenie zarówno na nowo ochrzczonym, jak i na wszystkich uczestnikach uroczystości. Wymagał wieloletnich przygotowań, dzięki którym kandydat poznawał tajniki wiary chrześcijańskiej. Nie ma wątpliwości, że wczesny Kościół umiał wzbudzać entuzjazm ludzi do życia z Jezusem Chrystusem i w Jezusie Chrystusie. Było ono alternatywą wobec bezbożności, jaka cechowała schyłek antyku.
Przyjmując chrzest, poganin zrywał ze swą dotychczasową biografią. Wybierał życie, w którym nie tylko miał się kierować słowami Jezusa, ale też czerpać z innego – Bożego źródła. Miał poczucie, że dopiero chrzest pozwolił mu osiągnąć rzeczywiste życie. Wszystko, czym dotychczas żył, było – jak czytamy w Pierwszym Liście św. Piotra Apostoła – mataios: bezsensowne i puste, oparte na iluzji, pozorze. Przyjmując chrzest, odrzucał dawną tożsamość, by znaleźć nową w Jezusie Chrystusie. Jak wiadomo, u schyłku cesarstwa rozlegało się często żądanie: Panem et circenses! – „Chleba i igrzysk!”. Był to czas naznaczony dekadencją. Ludzie stracili poczucie sensu życia. Liczyły się tylko ciekawość i sensacja, zabawa i uciecha. Człowiek, któremu udzielano chrztu, zrywał z tą pustką, by w Chrystusie znaleźć nową tożsamość. To zerwanie z dawną tożsamością dobitnie wyrażała nocna uroczystość chrzcielna. Zasadniczy obrzęd polegał na trzykrotnym zanurzeniu w wodzie z chrzcielnicy. Adept wyrzekał się zła i bezsensownego życia w oddaleniu od Boga, umierał dla ziemskiego świata, swej pozycji nie określał już według sukcesów i osiągnięć, lecz według Chrystusa.
Nowe narodziny
Człowiek, który przyjmował chrzest, postrzegał go jako nowe narodziny. W Chrystusie otrzymywał nową egzystencję – kształtowaną przez doświadczenie największej wolności. Od tej chwili określał swą pozycję z perspektywy Boga, od tej chwili czuł się wolnym człowiekiem. Nie podlegał już niczyjej władzy, nawet cezarowi. Nie musiał już spełniać cudzych oczekiwań. Był naprawdę wolny – mógł podążać drogą, która wiedzie do rzeczywistego życia. Chrzest pozwalał mu doświadczać Bożej bliskości i miłości – poczuć się bezwarunkowo miłowanym przez Boga. Oznaczał wprowadzenie w tajemnicę odkupionego i wyzwolonego życia, a także w tajemnicę Boga, który zezwalał mu zanurzyć się w strumieniu swej miłości. Gdy biskup namaścił pachnącym olejem nowo ochrzczonego po wyjściu z wody, rzeczywiście mógł się on poczuć nowym człowiekiem otulanym przez Bożą miłość. Jednocześnie miał on świadomość, że w Kościele znalazł braci i siostry – nową wspólnotę, która go przyjmowała do swego grona i w pełni akceptowała, ale też oczekiwała odeń, że swe życie napełni wiarą.
Udział w Bogu
Z pewnością również dziś serca wielu ludzi porusza tęsknota za spełnionym życiem, za wolnością od oczekiwań i wymagań ziemskiego świata. Ale z ich ust często można usłyszeć pytanie: cóż wspólnego tęsknota ta mogłaby mieć z Jezusem Chrystusem, dlaczego właśnie więź z Chrystusem miałaby mnie obdarzać prawdziwą wolnością i prawdziwym życiem? Czemu nie wystarczyłoby podążać jedną z wielu dróg duchowych, niekoniecznie z Jezusem? By opisać znaczenie Jezusa w naszej drodze samorealizacji, musiałbym napisać osobny tekst. Dla dawnych chrześcijan spotkanie z Jezusem było tak fascynujące, że mimo groźby prześladowań przyjmowano Go, by doświadczyć tej nowej jakości życia, jaką obdarza nas Jezus. Lecz co dla pogan było tak godne podziwu w Jego osobie, że decydowali się narazić własne życie na niebezpieczeństwo? W Drugim Liście św. Piotra Apostoła Jezusowe przesłanie zostało sformułowane w języku hellenistycznej umysłowości: za podstawę atrakcyjności Jezusa dla ludzi uważa on to, że Jezus obdarza nas wszystkim, co dobre dla nas i naszego życia. W Jezusie zajaśniała chwała Boża.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Nad sprawami duchowymi nie mamy pełnej kontroli i należy być ostrożnym.
W ramach kampanii w dniach 18-24 listopada br. zaplanowano ok. 300 wydarzeń.
Mają uwydatnić, że jest to pogrzeb pasterza i ucznia Chrystusa, a nie władcy.
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.