Została doktorem Kościoła, choć nie znała się na "poważnej" teologii.
Bóg jako śmiertelne Dziecko
„Bóg jest tak bardzo życiem (miłością), że może sobie pozwolić na to, by być umarłym“ - napisze Hans Urs von Balthasar, kto wie, czy nie najwybitniejszy teolog XX wieku.
Śmiertelne Dziecko jest dowodem, że Wszechmocnej miłości nie wymknął się świat. Taki jest fundament wiary i myślenia Tereski, jej teologii. Intuicje te nie są szczebiotem niedojrzałej dziewczynki - są owocem życia i wiary straszliwie cierpiącej kobiety. Teresa zarówno egzystencjalnie, jak i teologicznie „płynnie“ przechodzi od żłóbka do krzyża. To płynne przejście dokonuje się w jej głowie, w jej sercu, a nade wszystko - w jej życiu. Od żłóbka do krzyża, od krzyża do żłóbka - z niezmąconą ufnością w prawdę Wielkiej Nocy. Raz jeszcze Schönborn: „w jej silnym i poprawnym instynkcie teologicznym Wcielenie zespala się z krzyżem: te dwa szczyty Bożego samo-ogołocenia, które wielu teologów chciałoby przeciwstawić sobie, Teresa ogląda we wspólnej wizji zbawczej miłości“.
Ten rodzaj rozumienia życia, owa chrystologiczna synteza, wywiedziona z Inkarnacji i skoncentrowana wyłącznie na Miłości - jedynym świetle zdolnym rozproszyć egzystencjalną ciemność - niemożliwy jest zapewne bez łaski świętości. Bo „świętość jest (…) jedyną przygodą, jaka istnieje. Kto to zrozumiał, ten dotarł do sedna wiary katolickiej“ - być może nigdy Georges Bernanos nie zapisał słów bardziej niż te trafiających w środek tarczy… To na drogach namiętnego pragnienia świętości i stopniowego wrastania w nią Teresa odkryła, że wszystkie drogi miłości wiodą przez cierpienie, że Betlejem i Jerozolima sąsiadują ze sobą, że półmrok groty Narodzin na wschodnich ikonach przypomina ciemność grobu, a Dzieciątko ma zelżone Oblicze.
Z głębi tej tajemnicy wyłania się nadzwyczajna, „święta“ mądrość Teresy, doktora Kościoła. Uczy, że aby pojąć nadprzyrodzoną celowość cierpienia, trzeba je sprowadzić do Boskiej miary - żadna inna miara nie wystarczy. Ani „łez padół“, ani „deszcz różany“ - życie nie jest ani jednym, ani drugim; Bóg wie, czym jest życie i kim jestem ja. Jean Guitton nazywa śmiałość jej wyobraźni „zaiste wergiliańską“: „Bóg cierpi z powodu naszych cierpień, daje nam to poznać, odwracając głowę“. Bóg nie stworzył bólu i go nie chce. Ból jest dziełem grzechu. Ale Bóg sobie z nim poradził za sprawą Miłosierdzia; dzięki tej Wszechmocnej Miłości stał się Dzieckiem, które umrze i zmartwychwstanie. I w ten sposób uratuje wszystkie jego dzieci.
Kto ma Jezusa, ma wszystko
To nie jest logika zamknięta bez reszty w ciasnym horyzoncie doczesności, pojmująca cierpienie „jakby Boga nie było“. Taka logika prędzej czy później stanie przed ścianą mroku i koniecznie będzie jej potrzebne światło z wysoka: „Czyż Mesjasz nie miał tego cierpieć, żeby wejść do swej chwały?“ (Łk 24,26). Jak w drodze do Emaus, w wymiar Boskiej logiki wprowadzić nas może jedynie tajemniczy Towarzysz Podróży Życia. Łamiąc chleb, będąc „z“. Prosto (jak Tereska) tłumaczy to Jan Paweł II: „Jezus zbliża się do nas w drodze, w momencie, który właśnie przeżywamy, i stawia nam fundamentalne pytania, które otwierają serca na nadzieję. On może nam wyjaśnić wiele spraw dotyczących Jego i naszego przeznaczenia. Przede wszystkim objawia nam, że każde ludzkie życie musi przejść przez Jego krzyż, aby wejść do chwały“. Chodzi więc o wszechstronnie (na płaszczyźnie racjonalnej, emocjonalnej, egzystencjalnej) rozumiany chrystocentryzm. Jedynie w świetle Jego prawdy i z Nim, wiernym Towarzyszem Podróży naszego Życia - możliwy jest do odkrycia sens cierpienia.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.