„Misjonarzami pokoju i dobra” nazwał odlatujących do Iraku 328 żołnierzy z 18. Bielskiego Batalionu Desantowo-Szturmowego biskup bielsko-żywiecki Tadeusz Rakoczy. Wraz z bielskimi komandosami do Iraku udaje się ich kapelan ks. ppłk Mariusz Tołwiński.
- Wspomniał Pan o tym, że Irakijczycy co jakiś czas wyrażają niezadowolenie...
- Złoszczą się, że giną ich ludzie. Denerwują się, że ich policjant, którego wyszkoliliśmy, żeby ich ochraniał, bez kolejki kupuje paliwo, a potem sprzedaje je po wyższej cenie. Nieraz przybiegają do bazy i proszą o interwencję. Nawet jeśli nas nie znają, mówią „my friend”, są bardzo otwarci. To całkiem inna kultura. Przed przyjazdem ostrzegano nas, że można się z nimi witać tylko prawą ręką, bo lewa, według obyczajów arabskich, jest nieczysta. Okazało się, że to nieprawda, Irakijczycy są bardzo otwarci, sami dostosowują się do naszych zachowań, rozumieją naszą kulturę. Młodzież zaczyna się tam strzyc na „marinsów”. W budynkach graniczących z naszą bazą mieszkają Irakijczycy. Latem sypiają na płaskich dachach. Tam też wysiadują ich dzieci. Kiedy zbliża się do nich żołnierz, krzyczą „mister”, machają rękami. Latem prosili „mister, give me water” (daj mi wody), bo tam jest wciąż zapotrzebowanie na wodę. Myślałem, że ta serdeczność potrwa miesiąc, ale tak jest do dziś.
- Jednak na zewnątrz panuje nastrój niepewności i zagrożenia.
- Wiemy, że są tam ludzie, którym się nie podoba to, że poprawiają się warunki życia w Iraku, że do wielu domów dociera prąd, woda bieżąca, że pojawiły się nowe pieniądze, ludzie znajdują pracę i dostają pomoc humanitarną. Nawet nasi lekarze przyjmują ich chorych w nagłych wypadkach. Większość zaczyna nas doceniać i potrzebować. A tamci chcieliby nas stamtąd wygnać, zrobić z Iraku Afganistan. Gdybyśmy stamtąd wyjechali, zaczęłaby się totalna wojna domowa.
- Polaków zginęło tylko dwóch, jeden w wyniku nieszczęśliwego wypadku, Amerykanie giną codziennie...
- Chyba czuwa nad nami Boża Opatrzność. Przecież tych konwojów jeździ mnóstwo. Kto decyduje o tym, że mina wybuchnie akurat przy amerykańskim hummerze, a nie naszym tarpanie? Sam przeżyłem trochę strachu, kiedy ostrzelali nas z moździerzy. Kiedyś koledzy w konwoju z zaopatrzeniem przewozili też kilka osób z Warszawy, odebranych z lotniska w Bagdadzie. Strzelono do nich z granatnika, ale nic się nikomu nie stało. Irakijczycy nie są samobójcami. Jeśli wybuchają samochody-pułapki, należy przypuszczać, że giną w nich islamscy najemnicy z innych krajów. Generalnie wszystkie zamachy odbywają się na zasadzie „szybko strzelić i uciekać”, często wykorzystywani są do tego podkupieni ludzie, bez doświadczenia.
- Mówi się, że żołnierze lubią sięgać po alkohol. Czy ta ekstremalna sytuacja nie prowokowała do tego?
- Przez sześć miesięcy nie braliśmy do ust wódki, piliśmy wodę. Na co dzień zużywaliśmy wodę z zaopatrzenia z Jordanii, Kuwejtu, basenu Morza Śródziemnego. Przyjechałem do Kuwejtu 3 lipca. Zdarzało się, że temperatura osiągała w cieniu plus 59 stopni C. To na początku wydawało się nie do przeżycia.
Więcej na następnej stronie