Skarbiec wiary Kościoła jest ogromny. Są w nim “nova et vetera” - rzeczy nowe i stare. Te “stare” nie starzeją się nigdy. A “nowe” nie są nowe. Trzeba jedynie najdawniejszą tradycję Kościoła odczytywać na nowo.
21. Ja tam nie jestem rasistką, ale…
Lekcja religii w klasie IV, byłem jeszcze wikarym. Nowy Testament, życie Jezusa, Betlejem, Maryja, Józef, pasterze, osiołek i aniołowie. Pytanie z klasy: “Proszę księdza! Po jakiemu oni śpiewali?” Zdumiałem się. Jako dziecko widziałem w naszym kościele anioła trzymającego nad szopką wstęgę z łacińskim napisem: Gloria in excelsis Deo! Wiedziałem (skąd?), że to po łacinie. Nigdy się więcej nad tym nie zastanawiałem. Marginesowy drobiazg. Ale dzieciakowi odpowiedzieć trzeba. Ale co? Śpiewali po hebrajsku? A może po aramajsku? Dzieciak był dociekliwy: “Proszę księdza, to kto oni byli? Hebrajczycy, czy Aramajczycy?” Odpowiedziałem: Oni byli Żydami. “To i Pan Jezus był Żydem?” Tak, On, Jego Matka, św. Józef - to byli Żydzi. Lekcja się skończyła. Ale nie sprawa! Na drugi dzień wpadła na plebanię jakaś niewiasta. “Jak ksiądz nie przestanie dzieciom takich bredni opowiadać, to ja pojadę do biskupa! To ja, to ja!!!!” Nie mogłem dojść do głosu, a chciałem potulnie zapytać o jakie “brednie” chodzi. “O to, że ksiądz dzieciom mąci w głowie i mówi, że Pan Jezus był Żydem”. Bo był - odpowiedziałem. Całkiem zwyczajnie: Pan Jezus był Żydem. “Ja tam nie jestem rasistka, ale wypraszam sobie!” Nie wiem, czy owa nie-rasistka pojechała do biskupa, czy nie, ale Pan Jezus na codzień mówił po aramajsku, urodził się w Judei - czyli w krainie żydowskiej z Matki Żydówki. A jaki ma wspaniały rodowód! Św. Mateusz właśnie od tego zaczyna Ewangelię: “Rodowód Jezusa Chrystusa, syna Dawida, syna Abrahama…” (Mt 1,1).
A potem cały, długi, monotonny ciąg imion. Niektóre brzmią swojsko, niektóre obco. Po co to od czasu do czasu czytać we Mszy? A jednak trzeba. Rzecz w tym, że “Syn Boży stał się człowiekiem…” Tak, to jedna z głównych prawd wiary. I ta właśnie prawda wyróżnia nas chrześcijan. Syn Boży stał się człowiekiem - a kto to jest człowiek? Czy istnieje “człowiek jako taki”? Czy istnieje ktoś, kto byłby człowiekiem w oderwaniu od konkretnych uwarunkowań ludzkiej egzystencji? Ktoś, kto nie byłby ani mężczyzną, ani kobietą - lecz “po prostu człowiekiem”? Ktoś, kto nie byłby ani młody, ani stary - lecz “po prostu człowiek”? Ktoś, kto nie byłby ani Polakiem, ani Francuzem, ani… Żydem, ani żadnej innej narodowości - lecz “po prostu człowiekiem”? Nie, takiego “uproszczonego” człowieka nie ma. Gdy biblijny autor pisze o stworzeniu człowieka, powiada, że “Bóg stworzył ich jako mężczyznę i niewiastę” (Rdz 1,27). Każdy człowiek istnieje, żyje, mówi, pracuje, umiera “jako KTOŚ”. “Gdy nadeszła pełnia czasu, - słowa Apostoła Pawła - Bóg zesłał Syna swego, zrodzonego z niewiasty, zrodzonego pod Prawem…”. To drugie określenie jest ciekawe. Otóż “Prawo” w tym kontekście oznacza prawo mojżeszowe! Oprócz teologicznego wydźwięku tego sformułowania, jest wydźwięk całkiem zwyczajnie ludzki: Jezus przychodzi na świat jako dziecko, jako syn konkretnego narodu - narodu poddanego prawu mojżeszowemu, czyli Żydowskiego.
W rodowodzie Jezusa jednym tchem wymieniane są postacie wielkie, ludzie wspaniali, także święci oraz ludzie mali, przyziemni, grzeszni, podli. Nie czas, by o każdej z tych postaci pisać. Ciekawych odsyłam do lektury Starego Testamentu. A dla nas niezwykle ważne jest to przemieszanie - takie bardzo ludzkie, takie zwyczajne, takie nasze. Bo i w naszych rodowodach znajdziemy tak samo bohaterskich pradziadów, jak i - bywa - zwykłych rzezimieszków. I nie umniejsza to godności nikogo z nas. Bo nie zawsze “człowiek brzmi dumnie”. Czasem podle. Nasz Katechizm uczy o grzechu pierworodnym, o tej tajemniczej i tak bardzo dojmującej skazie na naturze człowieka. Ale właśnie dlatego, że ta skaza jest, potrzebne było zejście Boga pomiędzy ludzi. Stał się “jednym z nas” nie tylko przez to, co wielkie - ale był “doświadczony we wszystkim na nasze podobieństwo, grzech wyjąwszy” - powiada Apostoł (Hbr 4, 15). Nie oszczędzono Mu (czy raczej: nie oszczędził sam sobie…) ani łez dziecka, ani trudu pracy, ani zmęczenia, ani opuszczenia przez przyjaciół, ani bólu biczowania, ani krzyżowego konania, ani wołania z pogranicza rozpaczy “Boże mój, Boże, czemuś mnie opuścił”. Dobrze, że nasz Zbawiciel był (był? Czy raczej: jest?) człowiekiem prawdziwym, zwyczajnym, zakorzenionym w swej epoce, w swym narodzie. Dobrze, że nie był “człowiekiem jako takim”, oderwanym od czasu i przestrzeni, od tego wszystkiego, co rzeźbi los każdego z nas. A że wybrał właśnie tamte czasy i tamten naród? Dla mnie to nigdy nie stanowiło problemu. Zupełnie jak kwestia języka, w jakim śpiewali aniołowie nad Betlejem. Tam urodził się Człowiek. Taki konkretny, jak ja. Tam Bóg stał się człowiekiem. I to jest najważniejsze.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Poinformował o tym dyrektor Biura Prasowego Stolicy Apostolskiej, Matteo Bruni.
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).