Arcybiskup Wojciech Polak, metropolita gnieźnieński, prymas Polski, mówi o zapachu bycia uczniem Chrystusa, współczesnych areopagach oraz o przezwyciężaniu lęków.
Ks. Rafał Pastwa: Jakie pierwsze skojarzenia towarzyszą Prymasowi Polski, gdy przyjeżdża do Lublina?
Prymas Polski abp Wojciech Polak: Pierwsze skojarzenie z Lublinem jest oczywiście takie, że to miasto akademickie, centrum naukowe kraju, w którym mieści się szacowny Katolicki Uniwersytet Lubelski, obchodzący w tym roku – o czym warto wspomnieć – 100. rocznicę powstania. Wielu księży i świeckich z innych diecezji, także z archidiecezji gnieźnieńskiej, studiowało i studiuje w Lublinie. Ja nie byłem z Lublinem wcześniej związany, poznałem to miasto, gdy byłem już księdzem, przyjeżdżając na obrony doktoratów kolegów, a potem jako biskup uczestniczyłem w różnych spotkaniach. Pamiętam spotkania z śp. abp. Józefem Życińskim, potem byłem zapraszany przez obecnego metropolitę lubelskiego – abp. Stanisława Budzika. Jednak pierwsze skojarzenie, które mam, jest właśnie takie – Lublin to miasto akademickie, miasto młodych ludzi, miasto studentów.
Jak dzisiaj przepowiadać, jak żyć, żeby przekonać współczesnego człowieka do Chrystusa?
Myślę, że przede wszystkim źródłem ewangelizacji jest życie Kościoła. Papież Benedykt XVI powiedział, że Kościół rozszerza się poprzez przyciąganie. To powtarza również papież Franciszek, który mówi, że ewangelizacja nie jest promowaniem pewnej idei, głoszeniem określonych poglądów, ale jest perspektywą ukazującą żywotność Kościoła, pokazującą żywą wiarę.
Ewangelizowanie polega na tym, że nasze przeżywanie wiary, nasza relacja z Jezusem, nasze świadectwo pociąga innych. I nie chodzi tylko o akcyjność czy jakieś szczególne zaangażowanie od święta. Oczywiście takie wydarzenia są ważne, mają swój koloryt, ale jak mówił na Jasnej Górze papież Franciszek i o czym przypomniałem przed Wielkanocą podczas rekolekcji w kościele akademickim KUL – na nic zda się obchodzenie wielkich rocznic, jeśli w ludziach nie dokona się swoista „pascha serca”, czyli wewnętrzna przemiana.
Współczesny świat można porównać do wielkiego rynku, gdzie człowiek znajduje przeróżne oferty. Jedną z nich, bo nie jedyną, jest oferta Kościoła katolickiego. Czy powinniśmy szukać nowych metod, udoskonalając tę ofertę, czy raczej koncentrować się na życiu duchowym?
Myślę, że wiara nie może być ograniczona jedynie do indywidualnego, nawet bardzo głęboko przeżywanego związku z Chrystusem. Jeśli popatrzymy na Wieczernik, to zrozumiemy, że jesteśmy wezwani do wychodzenia i otwarcia, do głoszenia prawdy i dawania świadectwa, że Chrystus zmartwychwstał. Oczywiście zdaję sobie sprawę z tego, że przekaz za pomocą mediów społecznościowych i wszystkich nowoczesnych narzędzi może być spłycony, skrótowy, naskórkowy, może nie oddawać całej pełni i głębi doświadczenia wiary, ale myślę, że głoszenie Chrystusa na tych współczesnych areopagach czy forach jest nie mniej ważne niż przepowiadanie w kościele. Bo mamy iść tam, gdzie są ludzie. Zatem powinniśmy wykorzystywać nowe środki przekazu, ważne jednak, by były one narzędziem, a nie celem samym w sobie. Byśmy się na tym przekazie nie zatrzymywali, by szło za nim coś więcej. Współczesny człowiek, żyjący w szumie informacyjnym, bezustannie bombardowany reklamami – jak ksiądz słusznie zauważył – dostrzega tylko to, co najbardziej wyraziste, co przyciąga uwagę. Potrzebny jest więc też wyrazisty, a więc autentyczny przekaz Ewangelii.
Profesor Wolton pyta papieża Franciszka o nowoczesność Kościoła. Ojciec Święty, przywołując List do Diogneta, odpowiada, że chrześcijanin jest otwarty, nowoczesny, natomiast zamknięcie się nie jest chrześcijańskie.
Często chrześcijaństwo redukuje się do pewnego zasobu prawd czy tradycji, które są nam przekazywane. Idąc za powyższą myślą papieża, musimy sobie jednak uświadomić, że jako chrześcijanie nie tworzymy wyizolowanych gett czy enklaw, w których sami mamy się dobrze czuć i mówić tylko do siebie. Żyjemy w świecie i mamy być w nim solą i światłem – jak mówił Jezus. Nie sposób tego wypełnić, zamykając się, izolując i unikając konfrontacji. Trzeba iść do świata, co nie znaczy, że mamy się do niego ślepo dostosowywać. We wspomnianej przez księdza książce uderza fakt, że papież wchodzi w dialog z tą rzeczywistością, ale dialoguje jako człowiek pewny swojej tożsamości, swojej wiary. I tu dotykamy sedna problemu. Czy przypadkiem nie zamykamy się i nie izolujemy od tego „złego” świata, bo brakuje nam pewności, bo jako chrześcijanie mamy zachwiane poczucie własnej tożsamości czy wartości. Na to pytanie trzeba sobie odpowiedzieć, zanim skupimy się na tym, co nam zagraża.
Czy Kościół katolicki w Polsce radzi sobie z tym dialogiem?
Należałoby raczej zapytać, jak my wszyscy – biskupi, księża, świeccy, konsekrowani – radzimy sobie z tym dialogiem? Jeśli ksiądz pyta o konkretne przykłady, inicjatywy, to ich nie brakuje. Może nie są zbyt liczne, ale trwałe. Dziedziniec Pogan, lub w wydaniu warszawskim Dziedziniec Dialogu, jest specyficznym zaangażowaniem w dialog z tymi, którzy myślą inaczej. W Gnieźnie właśnie przygotowujemy kolejny XI Zjazd Gnieźnieński. Lublin znany jest z kolei z Kongresów Kultury Chrześcijańskiej – to wszystko są areopagi, na których nawiązujemy kontakt ze światem. Szukamy go nie tylko w imię Chrystusa, ale także w imię człowieka. Jezus Chrystus utożsamił się z człowiekiem, objawił nam najpiękniejszy – prawdziwy – obraz naszego człowieczeństwa. Dlatego szukanie sprzymierzeńców w służbie człowiekowi staje się również w pewnym sensie głoszeniem samego Chrystusa.
Papież Franciszek mówi, że Jezus puka do naszych serc, ale nie tylko z zewnątrz, lecz od wewnątrz. Otwarcie serca w „świecie ryzyka”?
Nie powinniśmy na te wszys- tkie zagrożenia i wyzwania szukać czysto ludzkiej odpowiedzi, choć oczywiście nie należy jej pomijać. Wspomniany List do Diogneta wskazuje, że chrześcijanin potrafi znaleźć pewną równowagę wobec zagrożeń owego „świata ryzyka”. Nie znaczy to, że ja jako chrześcijanin sam z siebie mam moc, aby konfrontować się ze złem i zagrożeniem. Trzeba sobie powiedzieć, że mamy prawo do lęku i strachu. Tylko musimy się zastanowić, jak potrafimy ten lęk i strach przeżywać. W katechezach o chrześcijańskiej nadziei papież Franciszek wyjaśnia, dlaczego pierwotny Kościół na określenie postawy konfrontacji ze światem użył słowa „męczeństwo” a nie „bohaterstwo” czy „heroizm”. Bo męczeństwo – z gr. martyrium – łączy się ze świadectwem, ma – mówi papież Franciszek – „zapach bycia uczniem Jezusa”. Zatem w mojej postawie ma być wyczuwalny ten zapach bycia uczniem Jezusa.
Często jednak w postawie duchownych i świeckich dominuje postawa ciągłej krytyki „kultury zachodniej”, jakby całe zło świata właśnie tam się skoncentrowało. Skupianie się jedynie na konsumpcjonizmie, gender, sekularyzmie, skrajnym liberalizmie prowadzi do pogłębienia rozziewu między kulturami, a przede wszystkim nie daje nam szansy na poznanie innej rzeczywistości. W konsekwencji zamkniemy się na dialog.
Myślę, że odpowiedział ksiądz kluczem zasadniczym: boimy się, ponieważ tego nie znamy. Powielamy często to, co nam jest pokazywane z zewnątrz. Nie wchodzimy też w dialog. Oczywiście mamy prawo do krytycznej oceny, ale mamy obowiązek poznania rzeczywistości, a potem udzielenia ewangelicznej odpowiedzi na tę rzeczywistość. Ta odpowiedź nie może być postawą zamknięcia i obrażania, wycofania – ale pokazania, że moc i piękno Ewangelii są silniejsze niż rzeczywistość, przed którą stajemy. Użyłbym takiego porównania: jeśli myślimy o ideologii gender przekładanej na wiele projektów, postaw, to w jaki sposób możemy przeciwdziałać? Możemy wejść w konfrontację, nie tylko oceniając założenia, które są z gruntu rzeczy nieprawdziwe czy złe, ale przede wszystkim pokazując piękno życia kobiety i mężczyzny, stworzonych przez Stwórcę właśnie jako mężczyzna i kobieta. Nie wolno się wycofywać, oddawać pola – ale ukazywać piękno życia mężczyzny jako mężczyzny i kobiety jako kobiety.
Czy, zdaniem Księdza Prymasa, zaostrzą się protesty związane z próbą ograniczenia prawa do aborcji ze względu na trwałe uszkodzenie dziecka w łonie matki?
Myślę, że musimy wzywać do rozmowy i do spokojnego przedstawiania argumentów za życiem. Nie tylko z tymi, którzy myślą inaczej, ale również z szeroko rozumianą opinią publiczną. To bardzo ważne. Mam taką obawę, że zbytnio uspokoiliśmy się tym, że większa część opinii społecznej w Polsce jest za życiem. Natomiast kiedy patrzymy na otaczającą nas rzeczywistość, widać, że ta opinia dość szybko się zmienia. Dla ludzi młodych nie jest już tak oczywiste, że w imię wolności człowieka trzeba być za życiem, bo wolność ukazywana jest dziś zazwyczaj – i przez to niebezpiecznie redukowana – jedynie jako możliwość wyboru. Potrzeba szerokiej akcji edukacyjnej, rozmawiania i przypominania, że chodzi o ludzkie życie od poczęcia do naturalnej śmierci.
Jak to robić skutecznie?
Formować rodziny, nie tylko we wspólnotach, ale również formować rodziców, którzy przychodzą z dzieckiem chociażby przed I Komunią św. Myślę, że to często ostatni moment, kiedy rodzice razem z dzieckiem spotykają się w kościele. Należy wykorzystać tę chwilę nie tylko do mówienia o znaczeniu Eucharystii w życiu rodziny – ale szerzej, pokazywać rolę wychowawczą, starać się odnaleźć piękno życia rodzinnego. To wielka szansa.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Nad sprawami duchowymi nie mamy pełnej kontroli i należy być ostrożnym.
Symbole tego spotkania – krzyż i ikona Maryi – zostaną przekazane koreańskiej młodzieży.
W ramach kampanii w dniach 18-24 listopada br. zaplanowano ok. 300 wydarzeń.
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.